Rozdział czwarty

It’s a beautiful sound when my life comes crashin’ down

  Deszcz uderzał o szybę tworząc charakterystyczny dźwięk, który w tym momencie wydawał mi się najpiękniejszą melodią, jaką kiedykolwiek słyszałam. Krople spływały po szkle, jedną próbując dogonić drugą, aby ostatecznie spotkać się i stać jednością. Przylgnęłam policzkiem do chłodnej szyby, palcem kreśląc niewidoczne wzory na jej powierzchni i wpatrywałam się w przemoczony, ponury krajobraz za oknem. Lubiłam taką pogodę, chyba nawet bardziej niż uciążliwe upały, pomimo całej tej depresyjnej aury, którą stwarzała. Każdy deszczowy dzień był dla mnie czasem odpoczynku i refleksji, kiedy siedząc na parapecie w małym pokoju myślałam o wszystkim, co do tej pory wydarzyło się w moim życiu, lub wyobrażałam sobie rzeczy, jakich dopiero mogę doświadczyć. Podobało mi się, że w jednej krótkiej chwili mogłam przenieść się do wybranego momentu swojego istnienia, a przy tym zapomnieć o wszystkich dręczących mnie zmartwieniach, choć w obliczu niedawnych wydarzeń, nie było to ani trochę łatwe. Od tygodnia nie robiłam nic więcej prócz bezsensownego gapienia się w okno i płakania nad jedyną fotografią taty, jaką udało mi się ocalić przed zniszczeniem, dzięki ukryciu jej w poszewce poduszki. Wciąż nie potrafiłam uwierzyć w to, do czego posunęła się moja matka. Obraz jej zastygłej w obojętności twarzy i utkwionego w płomieniach, pustego spojrzenia zatarł się w mojej pamięci, powracając każdej nocy podczas snu, przez co załamywałam się coraz bardziej. Opętana smutkiem straciłam ochotę na robienie czegokolwiek. Wychodzenie z domu, jedzenie, a przede wszystkim wszelka komunikacja z członkami rodziny, zostały ograniczone do minimum. Nawet moje spotkania z Riverem nie były tak częste i długie jak przedtem, gdyż większość wolnego czasu poświęcałam na rozmyślanie nad kolejnymi przykrościami, jakie w ostatnim czasie mnie spotkały. Miałam wrażenie, jakby cały wszechświat obrócił się przeciw mnie i byłam wobec tego bezsilna. Gdziekolwiek się pojawiłam, lub też gdzie dotarła wiadomość o mojej bójce z Daisy, ludzie posyłali w moją stronę zniesmaczone spojrzenia. W szkole sytuacja nie była wcale lepsza, bo każdy na szkolnym korytarzu patrzył na mnie jak na kompletną wariatkę i szeptał coś za moimi plecami. W zasadzie nie było to dla mnie czymś nowym, jednak teraz czułam się o wiele gorzej niż zwykle. Chciałam zniknąć, zapaść się pod ziemię, zrobić cokolwiek, byle nie musieć patrzeć na wszystkie te, drwiące ze mnie osoby. Z drugiej strony jednak obawiałam się, że niezależnie od miejsca, zawsze już będę znana jako szalona sierota i, choćbym nie wiem jak długo próbowała, nie wyzbędę się tego określenia. Było ono jak blizna, umieszczona w najbardziej widocznym miejscu na ciele, tak, aby każdy mógł ją zobaczyć. Towarzyszyło mi od dawna i wydawało się, że pozostanie ze mną już na zawsze. Mogłam, a nawet chciałam z tym walczyć, lecz za każdym razem składałam broń nim w ogóle zaczęłam działać. Nie było sensu w pojedynkę przeciwstawiać się większości, którą stanowiła niemal pełna liczba mieszkańców miasteczka z własną matką na czele.
    Deszczową symfonię przerwało nagle przeciągłe skrzypnięcie, oznaczające czyjeś wejście do pokoju. Odwróciłam się w stronę drzwi, gdzie mój wzrok napotkał postać szczupłej brunetki, ubranej w zwiewną kwiecistą sukienkę, która zupełnie nie pasowała do dzisiejszej pogody. Laura opierała się o futrynę z rękami skrzyżowanymi na piersiach i swoim charakterystycznym znakiem – wymalowanym na twarzy niezadowoleniem. Momentami zastanawiałam się, czy jej pretensjonalnie wydęte usta to po prostu naturalny wyraz twarzy, czy też faktycznie moja siostra miała tak wiele powodów do złości. Z mojej perspektywy jej życie było niemalże idealne, jednak ona zawsze znajdywała powód do narzekań, czego naprawdę nie mogłam pojąć. Laura była przecież traktowana przez swoich znajomych niczym księżniczka, o czym ja mogłam tylko marzyć. Mieszkałyśmy pod jednym dachem, lecz pochodziłyśmy z dwóch, zupełnie różnych światów.
- Mama ma nam coś ważnego do powiedzenia, czeka w kuchni. – rzuciła siostra, po czym zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Jej słowa wywołały u mnie lawinę przypuszczeń przetaczających się przez, dotychczas zajęty wspomnieniami umysł. Wiedziałam już, że mogę spodziewać się po rodzicielce wszystkiego, więc moje serce automatycznie przyspieszyło. Nie minął nawet tydzień odkąd bezpowrotnie zniszczyła wszystkie moje pamiątki po tacie, a ona przygotowała kolejną niespodziankę, której coraz bardziej się obawiałam. Niechętnie podniosłam się z parapetu i skierowałam w stronę kuchni, gdzie czekali na mnie pozostali domownicy. Matka siedziała przy stole z kubkiem parującej herbaty w dłoniach, za nią podpierając się rękami o oparcie krzesła stał Joseph. Twarze obojga wyrażały tak ogromną powagę, jakby zaraz mieli oznajmić nam początek trzeciej wojny światowej, co było całkiem przerażające. Zajęłam miejsce obok Laury, spoglądając to na matkę, to na ojczyma i oczekiwałam wyjaśnień, jednak oni milczeli. Atmosfera z każdą sekundą gęstniała coraz bardziej, dodatkowo równomierne tykanie zawieszonego na ścianie zegara potęgowało moje zdenerwowanie i miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę.
- Jest pewna sprawa, o której musicie wiedzieć, dziewczynki. – odezwała się w końcu rodzicielka. Po kilku minutach ciszy jej głos zabrzmiał bardziej donośnie niż kiedykolwiek, na co razem z siostrą drgnęłyśmy przestraszone. – Razem z Joe myśleliśmy o waszej przyszłości i tym, co działo się w ostatnim czasie… - kontynuowała, a ja czułam, jak moje dłonie trzęsą się z nerwów. Wzięłam głęboki wdech, aby choć trochę się uspokoić, lecz to nie pomogło. Matka znów zamilkła, nie wiedząc zapewne jak przekazać nam wiadomość, o której wspomniała, a to powodowało, że bałam się jeszcze bardziej.
- Wiecie, kilka lat temu mój ojciec zapisał mi całkiem ładne mieszkanie. Słyszałyście kiedyś o Seattle? – wtrącił Joseph, tym samym zbijając mnie całkowicie z tropu. Nie rozumiałam, po co wspomniał o tym oddalonym o tysiące kilometrów mieście.
- Uznaliśmy, że będzie lepiej, jeśli wyniesiemy się z Rayne i tam zamieszkamy. – powiedziała mama. Poczułam mocny zawrót głowy, a wszystko, co widziałam pociemniało. Przetarłam dłonią czoło i podparłam rękę o stół, podtrzymując obolałą od nadmiaru emocji głowę. Nie mogłam uwierzyć w słowa, które przed chwilą usłyszałam. Miałam zostawić znane od dziecka miejsce, gdzie przeżyłam tak wiele dla jakiegoś ponurego miasta w Waszyngtonie i zamienić zielone mokradła na labirynty ulic.  Na samą myśl o tym moje oczy zaszły łzami, a dolna warga zaczęła niekontrolowanie drżeć, jednak ostatkiem sił powstrzymywałam się przed kompletnym rozklejeniem.
- Nigdzie się nie wybieram! – wybuchła Laura, wstając gwałtownie. Krzesło, na którym dotychczas siedziała, zachybotało niebezpiecznie, jakby zaraz miało przewrócić się na podłogę. Poczerwieniała ze złości brunetka zacisnęła palce na blacie i przez chwilę, w ciszy wpatrywała się w rodzicielkę. Ta otworzyła usta, zapewne chcąc coś powiedzieć, lecz po chwili zrezygnowała, nie mając ochoty wdawać się w kłótnie ze starszą córką. – To przez ciebie! Gdyby nie zachciało ci się bić z Daisy, nie musiałabym teraz nigdzie jechać! – siostra obróciła się, wskazując palcem na mnie. Nie mogłam już dłużej powstrzymywać łez, popłynęły one po mojej twarzy, niczym obserwowane niedawno krople deszczu po szybie. Oskarżenia Laury zabolały mnie prawie tak bardzo, jak wiadomość o wyjeździe.
- Ona mnie sprowokowała! – wykrzyczałam łamiącym się głosem. Nie miałam nic na swoją obronę, bo tylko ja i Daisy Moore wiedziałyśmy, co naprawdę zaszło między nami tamtego feralnego dnia. Jednak z nas dwóch, to ja mówiłam prawdę, choć nikt nie chciał w nią wierzyć. Wszystkim, w tym mojej matce i siostrze, bardziej spodobała się druga wersja, w której jestem niezdolnym do życia w społeczeństwie świrem, atakującym każdego bez powodu. Przez łzy patrzyłam na twarze mamy i Josepha, które teraz wydawały mi się być okropnymi maskami potworów. Czułam rosnący ucisk w klatce piersiowej, jakby ktoś przyciskał mnie do ziemi chcąc udusić, a zewsząd dobiegał przeraźliwy świst i szum przypominający mocne podmuchy wiatru. Na przemian uderzały we mnie fale chłodu i gorąca. Nie kontrolowałam ruchów swojego ciała, zdenerwowanie przejęło stery mojego umysłu. Wciągnęłam maksymalną ilość powietrza do obolałych płuc i poderwałam się do biegu, przewracając przy tym krzesło, na którym przed chwilą siedziała Laura. Słyszałam za sobą stłumione krzyki, jednak nie byłam w stanie rozpoznać do kogo należą. Jedyne, czego chciałam to biec. Uciec jak najdalej, ukryć się przed całym światem. Krople deszczu uderzały w moją twarz mieszając się ze łzami i przynosząc uczucie chłodu na rozpalonych policzkach. Doszczętnie przemoczone ubrania stawały się z każdą chwilą coraz cięższe, a luźno zawiązane sznurówki trampek zaczepiały o wystające gdzieniegdzie gałęzie przydrożnych krzewów. Stanęłam na chwilę, aby złapać oddech i dopiero w tym momencie poczułam, że odzyskuję pełną świadomość. Znajdowałam się w miejscu, gdzie wszystkie smutki powracały ze zdwojoną siłą, ale mimo to czułam ogromną potrzebę by tu pozostać.
  Pchnęłam pomalowane czarną farbą skrzydło cmentarnej bramy i niepewnie weszłam na główną aleję. Każdemu mojemu krokowi towarzyszyło chlupnięcie, które przez panującą dookoła ciszę wydawało się być głośniejsze od grzmotu. Czułam lekki dreszcz biegnący wzdłuż pleców, lecz nie potrafiłam określić czy spowodowany był on panującą wokół atmosferą, czy też przemoknięciem. Skręcając we właściwą ścieżkę przyglądałam się otaczającym mnie dookoła nagrobkom. Niektóre z nich były stare, nieco zniszczone i porośnięte mchem, zaś inne całkiem nowe, ozdobione kwiatami. Za każdym razem patrząc na te pomniki i nazwiska, głównie nieznanych mi zmarłych, na nich wypisane, zastanawiałam się jakimi ludźmi były te osoby oraz jak zakończyły swój żywot. Czy za wieloma z nich, pochowanych pod tymi najbardziej zaniedbanymi kamieniami, ktoś w ogóle tęsknił?
W końcu w oddali dostrzegłam wyróżniającą się pośród pozostałych marmurową tablicę. Nie spuszczając z niej wzroku, ruszyłam w tamtą stronę umiejętnie unikając zderzenia z otaczającymi mnie zewsząd nagrobkami. Z każdym kolejnym krokiem wyryty w marmurze napis stawał się bardziej wyraźny, a mnie znów chciało się płakać. William Robert Carter. Mój ojciec, moje oparcie, którego tak bardzo teraz potrzebowałam. Usiadłam na rozmiękłej ziemi nadal wpatrując się w tablicę, po czym schowałam zapewne czerwoną od płaczu twarz w dłoniach. Łkałam. Wyłam, jakby moje ciało rozrywano na miliony kawałków. I tak też się w tej chwili czułam. Świadomość, że już wkrótce będę musiała rozstać się z rodzinnym stanem i być może nigdy nie wrócę tu, aby złożyć na mogile ojca kwiaty w rocznicę jego śmierci była nie do zniesienia. Nie będzie też przy mnie Rivera, z którym przecież tak bardzo chciałam związać swoją przyszłość. Teraz nie widziałam żadnej jej perspektywy. Żadna moja przyszłość po prostu nie istniała.
  - Nadia!
Do moich uszu dotarło czyjeś wołanie. Spojrzałam za siebie, jednak w momencie, gdy zobaczyłam idącego w moją stronę Josepha odwróciłam wzrok. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać, w końcu to on po części przyczynił się do całej tej sytuacji, którą teraz przeżywałam. Poczułam jego dłoń na swoim ramieniu, ale natychmiast odsunęłam się na bok. Nie miał prawa mnie dotykać. Nie po tym, co się dziś wydarzyło. Jednak Joseph chyba nie miał zamiaru się poddać, bo po chwili usłyszałam, że siada obok mnie.
- Dzieciaku, wiem jak bardzo jest ci teraz ciężko. - zaczął mówić, na co ja tylko prychnęłam z pogardą. Nie miał pojęcia, co dzieje się w mojej głowie. Nie wiedział o mnie zupełnie nic, a mimo to śmiał udawać, że rozumie moje problemy. - Przecież on zawsze będzie przy tobie, w twoim sercu, ale ty musisz iść dalej. - dodał jeszcze, po czym poczułam jak przyciąga mnie do siebie i oplata ramionami. Znowu zaczęłam płakać. Przycisnęłam twarz do jego klatki piersiowej, słyszałam bicie jego serca i liczyłam każde uderzenie w nadziei, iż to pomoże mi się uspokoić. Joseph dłonią gładził moje poplątane włosy, a ja nie mogłam uwierzyć, że poczułam się przy nim bezpiecznie. Spojrzałam na jego mokrą od deszczu twarz, na co uśmiechnął się delikatnie.
- Nie chcę jeszcze wracać do domu. - wyszeptałam wciąż łamiącym się głosem.
- Możemy tu siedzieć jak długo zechcesz. - odparł Joseph tuląc mnie jeszcze mocniej. Poczułam się odrobinę lepiej, choć wciąż byłam załamana. Najbardziej jednak bolało mnie to, że mój ojczym miał rację. Powinnam pogodzić się ze swoim losem i żyć dalej. Chciałam przestać dręczyć się przeszłością, zrzucić z siebie wreszcie ten ciężar, ale chyba nie potrafiłam. To wciąż do mnie wracało, czasem nawet ze zdwojoną siłą. Zaczęłam też myśleć, że chyba zbyt szybko przekreśliłam Josepha. W końcu był tu teraz ze mną i próbował pomóc poskładać się w całość. Nie mógł być aż tak zły, jak początkowo uważałam. Po prostu nie pozwoliłam mu do siebie dotrzeć i pokazać, jakim tak na prawdę jest człowiekiem. Powoli zdobywał moje zaufanie. Być może nawet zdołam go polubić?

___________________
 Tytuł: To piękny dźwięk, gdy moje życie się wali - Goo Goo Dolls, We Are The Normal

Cześć. Znów dodaję rozdział po ponad rocznej przerwie, kiedy wszyscy już zdążyli o mnie zapomnieć ;) Nie będę wymieniać wszystkich powodów, dlaczego tak długo trwało pisanie go. Mam przecież wiele różnych zajęć, a opowiadaniem zajmowałam się tylko i wyłącznie w wolnych chwilach i kiedy miałam na to ochotę. Mimo wszystko fajnie jest wrócić sobie tu i poczytać swoją własną twórczość po tak długim czasie nieobecności (co sprawia, że jestem nawet całkiem zadowolona z tego, jak wyszły mi poprzednie rozdziały - wow! to coś nowego :)). Nie będę też obiecywać regularnego publikowania kolejnych rozdziałów, bo nie mam pojęcia jak długo znów zajmie mi pisanie i czy w ogóle kiedykolwiek skończę to opowiadanie (w tym tempie może za dwadzieścia lat dobrnę do końca). Po prostu jeśli ktoś tu jeszcze jest i podoba mu się moja twórczość, proszę śmiało dodać blog do obserwowanych, żeby być powiadomionym w razie opublikowania czegoś nowego :)
Nie oczekuję lawiny komentarzy pod tym postem, bo wiem, że macie swoje sprawy. A jeśli pojawi się tu ktoś nowy - zostaw namiar na siebie, w wolnym czasie chętnie poczytam coś świeżego ;)
Pozdrawiam :)