Rozdział pierwszy




Black bandana, sweet Louisiana

Rayne – małe miasteczko położone na południu stanu Luizjana. Nie było ono raczej celem turystów chcących podziwiać bagienną faunę i florę, jednak miało swój urok. Skromne domy jednorodzinne otoczone były licznymi krzewami oraz drzewami, które rzucały cień na zielone trawniki, a ich gałęzie stanowiły ulubione miejsce zabaw mieszkających tu dzieci. Wzdłuż niektórych ulic ciągnęły się pasma roślinności oddzielającej miasto od mokradeł i pobliskiego jeziora. Centrum wyglądało nieco bardziej oryginalnie. Warsztat samochodowy, knajpa, niewielka przychodnia, sklepy spożywcze i inne betonowe budynki pokryte były szarą, lub beżową farbą. Oczywiście nie to, a malunki żab widniejące niemalże na każdym z nich, czyniło je wyjątkowymi. Żaby małe, duże, bardziej i mniej zielone – wszystkie piękne. Stały się znakiem rozpoznawczym tej mieściny oraz rozpromieniały masywne, wyglądające nieprzyjemnie ściany. Uwielbiałam te rysunki. Kojarzyły mi się z dzieciństwem, kiedy razem z siostrą wymykałyśmy się na bagna i tam ganiałyśmy za płazami. Teraz za każdym razem przechodząc obok takiej upiększonej budowli uśmiechałam się mimowolnie. To był jeden z wielu powodów, dla których tak bardzo kochałam to miejsce.
- Dzień dobry, Nadia. – powiedziała, pracująca w ogrodzie, pani Harrison, gdy akurat mijałam jej dom. Odpowiedziałam jej tym samym idąc dalej przed siebie. Jednym z niewielu minusów mojego małego Rayne było to, że wszyscy bardzo dobrze się znali. Praktycznie nic nie mogło umknąć sąsiadowi, słychać było nawet najcichszy szept. Każdy starał się być uprzejmy, darzyć innych mieszkańców sympatią i szacunkiem, w razie potrzeby służyć pomocą. Nie znosiłam tych wszystkich pięknych słów wypowiadanych przez niektórych z wyraźną niechęcią w głosie. Od śmierci taty sąsiedzi zaczepiali moją rodzinę na każdym kroku pocieszając, bądź wciskając różne mało przydatne prezenty, jakby to miało przywrócić go do życia. Niestety, nic nie było w stanie zrekompensować tej straty, a ja dobrze wiedziałam, iż zachowanie tych ludzi spowodowane jest jedynie litością. Przedtem nikt za mną nie przepadał; byłam dziwnym, dla nie jednej osoby, niepokojącym dzieckiem. Tylko w szkole spotykałam się z odrobiną prawdy. Chociaż większość rówieśników traktowała mnie jak porcelanową laleczkę, której nie wolno nawet dotykać, znajdowały się też osoby potrafiące boleśnie uświadomić mi jaką jestem ofiarą i jak bardzo tutaj nie pasuję. Dla nich liczyły się jedynie spotkania po szkole, dzikie harce, przesądzone alkoholem, urządzane nad jeziorem. Nie obchodziła ich, tak jak mnie, przyroda, muzyka i rysowanie. Wrażliwość na piękno stała się moim przekleństwem. Byłam wyśmiewana przy każdej możliwej okazji, poniżana, utwierdzana w przekonaniu, że jestem nikim. Czasami im wierzyłam, innym razem odwracałam się i odchodziłam w swoje miejsce mając gdzieś ich słowa. Przyzwyczaiłam się do swojej roli w przedstawieniu, jakim była szkoła.
Weszłam do domu stawiając torby z zakupami na stole. Nasze mieszkanie nie było duże, tak samo zresztą jak reszta tutejszych domostw. Ludność utrzymująca się głównie z pracy w warsztacie nie miała pieniędzy na ich rozbudowę, czy wystawne urządzenie wnętrza. Mnie osobiście nie przeszkadzał żółty, odrobinę wypłowiały kolor na ścianach kuchni, który tata odświeżał kilka lat temu, tanie firanki z bazaru i lekko zniszczone drewniane szafki. Nie lubiłam zmian toteż cieszyłam się, iż nikt nie próbował eksperymentować z wyglądem naszego domu, który znałam od wielu, wielu lat. Pamiętam jak, jeszcze razem z ojcem, odnawiałam pokój swój i siostry. Z papierową czapeczką na głowie dumnie spacerowałam z pędzlem w dłoni, nie mogąc doczekać się jego powrotu z pracy. Kiedy nareszcie się pojawił pomknęłam prosto do pomieszczenia, gdzie od rana czekały już wiadra z farbą. Zanim tata tam dotarł cała podłoga, kawałek ściany i ja zmieniły kolor na zielony. Mój ulubiony, żabi kolor, w którym najchętniej widziałabym wszystkie należące do mnie rzeczy. Będąc dzieckiem miałam na jego punkcie totalnego świra.
Włączyłam stojące na szafce radio i zajęłam jedno z czterech miejsc przy stole. Panującą dookoła ciszę rozerwały dźwięki muzyki, a ja zaczęłam wystukiwać rytm palcami. Analizując początkowe uderzenia perkusji i basu w „Heart of glassBlondie starałam się zsynchronizować moje palce z tym, co usłyszałam. Kilka osób stwierdziło kiedyś, że mam ponoć niezły słuch, bo niewielu ludzi potrafiłoby tak dobrze wyłapać rytm piosenki, ale podchodziłam do tych opinii z dystansem. Owszem, lubiłam i często słuchałam różnego rodzaju utworów, lecz nie wydawało mi się abym miała umiejętność wyczuwania rytmu. Wręcz przeciwnie – od zawsze sądziłam, iż kompletnie tego daru nie posiadam, co szczególnie objawiało się przy próbach wykonania jakiegokolwiek tańca. Ruszałam się mniej więcej jak porażona prądem myśląc, że udaje mi się wymachiwać kończynami zgodnie z muzyką. Na szczęście moja kariera taneczna skończyła się równie szybko, co zaczęła, a mieszkańcy, którzy często zmuszeni byli oglądać te popisy na szkolnych przedstawieniach, odetchnęli z ulgą. Z czasem taniec stał się jedyną formą artystyczną, wręcz przeze mnie znienawidzoną. Zdając sobie sprawę z kompletnej niezdolności do wykonywania płynnych, przyjemnych dla widza ruchów, byłam gotowa zrobić wszystko byle tylko uniknąć ponownego publicznego samobójstwa. Chociaż popełniałam je już niezliczoną ilość razy i w pewnym stopniu znieczuliłam się na kąśliwe uwagi innych, nadal czułam się strasznie słysząc dudniący dookoła śmiech. Za każdym razem ich nieuzasadniona nienawiść raniła mnie głęboko, pozostawiając po sobie trudno gojące się blizny. Przez to wszystko powoli traciłam wiarę w dobre intencje ludzi. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, że ktoś mógłby być dla mnie miły tak po prostu, nie dla pozoru by zamaskować swój nowy plan mający na celu moją totalną kompromitację. Wiedziałam, iż nikomu nie mogę ufać, a jednak wciąż nabierałam się na ich powierzchowną dobroć, co niemalże za każdym razem kończyło się dla mnie nieprzyjemnie.
W radio zaczynała się kolejna piosenka, której tytułu i wykonawcy nie znałam. Eksperymentalne brzmienie w ogóle nie wzbudzało we mnie zainteresowania, więc zabrałam się za rozpakowywanie zakupów. W każdą sobotę musiałam wybrać się w niesamowitą podróż do pobliskiego sklepu aby uzupełnić opustoszałą lodówkę i ugotować coś godnego zjedzenia. Początkowo nie był to tylko i wyłącznie mój obowiązek; co tydzień miałam zamieniać się z Laurą, jednak ona korzystając z nieobecności rodzicielki będącej w tym czasie w pracy, wychodziła na spotkania ze znajomymi. W zasadzie szybko do tego przywykłam i starałam się nie narzekać, bo wiedziałam jak ważna jest dla nas praca mamy, a moja siostra najwyraźniej tego nie rozumiała. Zresztą była kimś w rodzaju szkolnej królowej, nie mogła zawieść swoją nieobecnością poddanych.
- Co na obiad? – do pomieszczenia wszedł Joseph, mężczyzna, którego przyszło mi nazywać ojczymem. Oparłam się o blat jednej z szafek patrząc na jego twarz, podczas gdy on przeglądał dzisiejszą gazetę. Miał, mocno siwiejące już, włosy do ramion, równo przycięte wąsy i kilkudniowy zarost. Niebieskie oczy poruszały się szybko za szkłami okularów, kiedy analizował czytany tekst, a wąskie usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Nienawidziłam tego człowieka całym sercem, nie potrafiłam znieść jego obecności w naszym domu. Pojawił się zaledwie półtora roku po śmierci taty i kilka miesięcy później zajął jego miejsce u boku mamy. Jeszcze przed ślubem jadł z nami przy stole, spał w jego łóżku, bez pytania korzystał z biblioteczki. Od pierwszej chwili zdobył sympatię matki i siostry, lecz ja nie dałam się tak łatwo omamić. Sam Joseph wydawał się być przygnębiony tym, iż nie jestem przekonana co do jego osoby i za wszelką cenę starał się mi przypodobać, jednak nic nie było w stanie zmienić mojego nastawienia. Zamiast pozytywnych uczuć, wzbudzał we mnie gniew oraz podejrzliwość. Czułam, że nie jest to człowiek, któremu można zaufać. Nie znałam go zbyt dobrze i nie chciałam poznawać.
- To, co sam sobie ugotujesz. – odpowiedziałam, ze złością wrzucając drewnianą łyżkę do garnka. Joseph odłożył gazetę na stół i spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. Jak zwykle udawał świętego męczennika, znów to ja byłam tą złą. Nie czułam się niczemu winna, to on za cel obrał sobie konieczność podporządkowania mnie sobie, tak, jak zrobił to z innymi mieszkańcami tego domu.
- Nadia… - westchnął podnosząc się z krzesła. Wiedziałam, że chce do mnie podejść i zapewne wyjaśnić kilka spraw. Nie miałam zamiaru go słuchać, nie chciałam żeby na mnie patrzył, dotykał. Stanął naprzeciwko mnie. Był tak blisko jak nigdy wcześniej, niemal czułam jego oddech na swojej twarzy. Oparł dłoń na blacie, tuż obok mojej. – Daj mi szansę, proszę. – wyszeptał spoglądając mi głęboko w oczy. Jego wzrok palił moje ciało niczym żywy ogień. Zacisnęłam zęby starając się nie dać ponieść emocjom, choć w tej sytuacji było to nadzwyczaj trudne. Wewnątrz czułam straszliwe drżenie, zupełnie jakby w moim ciele trwało trzęsienie ziemi. Myśli kotłowały mi się w głowie, uniemożliwiając odróżnienie tych właściwych od pochopnych.
- Daj mi wreszcie spokój! – wykrzyknęłam mu prosto w twarz, nie mogąc już dłużej znieść panującego napięcia. Mężczyzna otworzył usta chcąc pewnie coś powiedzieć, ale nie miałam ochoty przebywać z nim dłużej w jednym pomieszczeniu. Sprawnym ruchem wyminęłam Josepha i szybko pobiegłam do swojego pokoju zatrzaskując za sobą drzwi, po czym, opierając się o nie plecami, osunęłam się na podłogę. Zdjęłam ze stojącego obok stolika ramkę ze zdjęciem i objęłam kolana rękoma. Starałam się wyrównać niespokojny oddech, lecz przeraźliwy ból w klatce piersiowej spowodowany powstrzymywanym płaczem nie pozwalał mi na to. Nawet soczysta zieleń ścian nie działała na mnie kojąco, jak zazwyczaj. Ściągnęłam z głowy czarną chustę, rzuciłam ją w kąt i rozpłakałam się na dobre. Patrząc na zdjęcie, które trzymałam przed sobą, czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej. Fotografia przedstawiała siedmioletnią mnie z tatą na pomoście. Byliśmy tacy szczęśliwi, uśmiechnięci. Nikt nie przypuszczał, że kilka lat później jego już nie będzie, a dla mnie życie stanie się męczarnią. Tak bardzo tęskniłam za tamtymi czasami. Wszystko wtedy wydawało się o wiele prostsze niż obecnie, bardziej magiczne i kolorowe. Każdy kolejny spacer był niczym ekscytująca wprawa w nieznane, gdzie z każdą chwilą odnajdywało się nowe, niezwykle ciekawe rzeczy. Brakowało mi ówczesnej beztroski, myślenia tylko o zabawie, nie przejmowania się problemami. Teraz czułam się jak ptak, któremu ktoś podciął skrzydła. Nie potrafiłam odnaleźć swoich marzeń, a co najważniejsze wzbić się w powietrze i być wolną.
Tęsknota za tatą powoli mnie zabijała. Za każdym razem gdy przypominałam sobie piękne chwile z nim spędzone, nieznana siła ściskała moje, i tak obolałe już, serce. Codzienny widok Josepha spacerującego po domu, jeszcze potęgował to uczucie. Nie był moim ojcem, nie był do niego w żadnym aspekcie podobny, a tata był wspaniałym człowiekiem. Zawsze troszczył się o innych, pomagał bezinteresownie, nie mógł przejść obojętnie obok cierpiącego zwierzęcia, co dopiero człowieka. Nasze mieszkanie zawsze przepełniała radość, śmiech i dźwięki jego gitary, która dziś stoi zakurzona obok mojego łóżka. Odkąd żył z nami Joseph nic nie było takie jak niegdyś. Już nie dało się słyszeć promiennego śmiechu, ani cudownych melodii. Mężczyzna nie potrafił być tak życzliwy i spokojny jak mój ojciec. W jego oczach widoczne było coś dziwnego. Coś, czego nie potrafiłam rozpoznać, ale bałam się tego. To nie pozwalało mi na jego akceptację; był dla mnie zupełnie obcym człowiekiem, panoszącym się na nie swoim terenie. Przeciągnął mamę i Laurę na swoją stronę, przez co czułam się nieswojo we własnym domu. Traktowano mnie jak źródło wszelkich kłopotów, bo nie umiałam nawiązać kontaktu z ojczymem, miewałam problemy w szkole. Coraz częściej zwracano uwagę na moje błędy, nie osiągnięcia. Byłam niedoceniana, chwilami też niezauważana przez własną rodzinę, a to tak bardzo bolało. Osoby, które kochałam odwróciły się ode mnie na rzecz kogoś, kto był prawie nieznajomy. Mogłam płakać dniami i nocami, krzyczeć, jednak wiedziałam, iż nikt tego nie usłyszy. Spojrzałam na ścianę z wyraźnie widocznym jaśniejszym fragmentem koloru, gdzie niegdyś wisiał obrazek przedstawiający Jezusa. Zdjęłam go tuż po pogrzebie; wtedy właśnie przestałam wierzyć w czuwającego, pomagającego ludziom Boga. Dla mnie był kimś okropnym, rządnym cierpienia, który żywił się ludzkim bólem. Z każdym dniem, miesiącem i rokiem utwierdzałam się w tym przekonaniu. Nie pamiętałam kiedy ostatnio spotkało mnie coś dobrego, co zmieniłoby mój pogląd na ten temat. Poza drobnymi cieniami radości, jakie pojawiały się najczęściej kiedy byłam sam na sam ze swoimi myślami, nie miałam powodów by cieszyć się z błahostek jak inni. Lata przeciekały mi przez palce, a moje życie wciąż stało w miejscu i nic z nim nie robiłam. Już od dawna czułam się martwa, chociaż zmęczone ciągłą walką z myślami i uczuciami ciało wciąż funkcjonowało.
 __________
 Tytuł: Czarna bandana, słodka Luizjana - Red Hot Chili Peppers, Dani California

 Co prawda, miałam zaczekać z publikacją rozdziału pierwszego i napisać trochę materiału na wszelki wypadek, jednak postanowiłam w ten sposób podziękować Wam za cudowne komentarze, a kolejne części dopisać sobie w ferie. Jest mi niezmiernie miło, że tyle osób wyraziło swoją opinię na temat prologu. Na prawdę, nie spodziewałam się tak wspaniałych opinii. Dziękuję serdecznie!
Tak, jak poprzednio - nie podam dokładnej daty pojawienia się rozdziału numer dwa, bo po prostu sama nie wiem, kiedy to nastąpi. Tymczasem obecny pozostawiam Wam. Ogólnie jestem z niego zadowolona, być może mogłam bardziej postarać się, co do jego długości, lecz nadrobiłam to w kolejnych częściach. Cóż, ostateczna opinia należy do Was :)
Pozdrawiam!

25 komentarzy:

  1. Zaraz prrzeczytam, zapraszam do mnie xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wooooooooow . Zajebiście. Tak tajemniczo, dramatycznie... Wybacz, ale jak dodawałam 1 komentarz , to czytałam opowiadanie Fever. Nie mogę się rozdwoić.
      Muszę już zaraz schodzić z kompa, więc powiem tylko:
      ZAJEBIŚCIE!

      Usuń
    2. aha i nie podoba mi się od razu postać Josepha

      Usuń
    3. Dziękuję za aż trzy komentarze! :D
      Cóż, Joseph przedstawiony z punktu widzenia Nadii, która nie potrafi pogodzić się z tym, że zastąpił on jej ukochanego ojca, może wydawać się czarnym charakterem tego opowiadania. Jednak nie musi on być wcale taki zły :)

      Usuń
  2. No słów mi brakuje... Poważnie :)) Twój styl pisania jest profesjonalny, bardzo przyjemnie się to czyta, ponadto fabuła jest interesująca i wcale nie oklepana. Trzymam więc kciuki za Ciebie, bo już wiem, że zapowiada się na mistrzowskie opowiadanie ;) Informuj mnie o nowościach, pozdrawiam! ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! Jak miło przeczytać tyle schlebiających słów :) Cieszę się, że moje opowiadanie przypadło Ci do gustu. Choć, co do określenia tej historii jako "mistrzowskiej"... wydaje mi się, iż to zbyt mocne słowo. Mimo wszystko jest mi niezmiernie miło, że tak sądzisz :)
      * oczywiście będę powiadamiać o kolejnych rozdziałach

      Usuń
  3. Podoba mi się to nawiązanie do wyglądu miasteczka. Ogólnie podoba mi się to, że różne informacje z życia bohaterki zostały wplecione w fabułę. Właściwie w rozdziale niewiele się dzieję - dziewczyna wraca z zakupów i rozmawia z ojczymem, ale dowiadujemy się dużo o jej przeszłości, relacjach z innymi i charakterze. Rozdział jest dobrze napisany, ale momentami wydawało mi się, że Nadia za bardzo rozwodzi się nad niektórymi kwestiami i tak jakby... użala nad sobą? Mam nadzieję, że nie będzie do końca taka, bo przecież będzie prowadziła nas przez całe opowiadanie. Podsumowując, blog świetnie się zapowiada i myślę, że historia będzie interesująca. Czekam na kolejny rozdział! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie za opinię :) Cóż, taki właśnie miałam plan - przez początkowe rozdziały wprowadzić Was do świata głównej bohaterki, przedstawić jej relacje z niektórymi osobami, czy właśnie informacje z jej życia. Wszystko to później będzie miało znaczący wpływ na kształtowanie się jej osobowości. Słusznie zauważyłaś, że Nadia użala się nad sobą, jednak to również powinno ulec zmianie w dalszych rozdziałach :)
      Jeszcze raz dziękuję za poświęcenie swojego czasu i napisanie tak miłego komentarza!

      Usuń
    2. Masz wspaniały styl! Łatwo było mi wczuć się w sytuację bohaterki, a bardzo sobie to cenię. Wprawdzie rozdział nie był zbyt porywający pod względem akcji, ale takie są początki, nie będę wymagać nie wiadomo czego :) Podoba mi się to, że opisałaś trochę przeszłości bohaterki :) Jak ktoś wcześniej napisał, Nadia trochę się nad sobą użala, ale mi to nie przeszkadza. Czasem takie wrażliwe bohaterki są lepsze niż te silne, wyzwolone i takie "co to ja-kobieta nie potrafię". Oczywiście, jeśli dobrze poprowadzi się opowiadanie :)
      Muszę też przyznać, że jestem pod wielkim wrażeniem prologu. Był genialny, naprawdę widziałam to wszystko, co opisałaś, ten pogrzeb i całą tę sytuację. Czułam ból tej dziesięciolatki i miałam ochotę ją przytulić i jakoś pocieszyć. Naprawdę, kawał dobrej roboty!
      Czekam na kolejny rozdział i zapraszam do siebie na http://we-are-lost-in-the-garden-of-eden.blogspot.com/ :)

      Usuń
    3. Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Tyle miłych słów, ojej <3
      Jeśli chodzi o wrażliwość Nadii... jest ona być może aż nadto wrażliwa, jednak nie potrafiłam zrobić z niej twardej, wiedzącej od początku, czego chce babki. Cieszę się również, że spodobał Ci się mój prolog. Osobiście nie byłam do niego stu procentowo przekonana, lecz jak się teraz okazuje, nie jest on taki okropny. No i kolejny raz ktoś, czytający moją twórczość, widzi przedstawione w niej sytuacje. Jestem niezmiernie szczęśliwa! Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam! :)

      Usuń
  4. Cześć czołem!
    Dzisiaj przeglądałam sobie jeden blog i tam natknęłam się na Twój. Zauważyłam, że dopiero zaczęłaś go prowadzić, a że lubię zaczynać od początku to postanowiłam tu wpaść. I bardzo się z tego powodu cieszę! Nie zawiodłam się. :)
    Najpierw zacznę od prologu, bo to w sumie od nich zależy czy dane opowiadanie mnie zaciekawi czy nie. A w Twoim przypadku zaciekawiło ogromnie *u*
    Ciekawy, oryginalny pomysł - to lubię! A do tego od razu można było wyczuć cudowną łatwość w pisaniu. I ten Twój styl. No cud, miód i malina <3
    Rozdział pierwszy tylko to potwierdził. Zdobyłaś moje serducho jeszcze jedną, bardzo dla mnie istotną rzeczą. A mianowicie.. Świetnie opisujesz uczucia bohaterki. Mistrzostwo, naprawdę :) Także, chylę czoła i z niecierpliwością czekam na kolejną notkę.
    A w wolnym czasie zapraszam do siebie: http://appetite-for-gunsnroses.blogspot.com/
    Chociaż w sumie to wstyd mi trochę podsyłać to gówienko. Przy Twoim arcydziele to.. szajs. xD
    No nic, pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za Twoją jakże miłą opinię! Nie mogłam przestać się uśmiechać czytając ją :) Cóż, co do łatwości w pisaniu może nie przyznałabym Ci racji, bo wcale nie jest to tak proste jak może się wydawać. Jednak każdy autor opowiadań zapewne wie, o co chodzi :) Kolejną rzeczą, z której się niezmiernie cieszę to, to iż uważasz, że udało mi się opisać uczucia bohaterki, ponieważ mam nieco problemów z uczuciami. I proszę Cię, nigdy więcej nie pisz tak o swoim opowiadaniu! Każda historia, ma w sobie coś niezwykłego :)
      Jeszcze raz dziękuję za ten piękny, długi komentarz, jak i inne pisane, pod pozostałymi postami. Również pozdrawiam! :)

      Usuń
  5. Hmmm zapowiada się ciekawie :)
    Muszę przyznać, że jest coś oryginalnego w tym co piszesz. Propog mnie urzekł, rozdział wydaje się na razie lekko tajemniczy... Jestem ciekawa, jak planujesz rozwinąć to dalej. Potwierdzam zdanie poprzedników, niesamowity styl pisania i ukazywania uczuć. :3 Myślałam, że takie blogi są na wymarciu, a tu proszę xD będę zaglądać, o ile nie zapomnę xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Kurczę, najbardziej cieszę się właśnie z tego, że tak wielu osobom podobają się uczucia przekazywane w opowiadaniu. Z tego, co mówi mój psycholog, mam z nimi dość duży problem. Nie tylko w okazywaniu, ale też określeniu, jednak najwyraźniej nie dotyczy to ich opisywania. Na prawdę, strasznie się cieszę! :)
      Jeszcze raz bardzo dziękuję za Twoją jakże miłą opinię. Pozdrawiam!

      Usuń
  6. Na wstępie chciałabym powiedzieć, że rozdział przeczytałam już kilka dni temu. Mam jednak zwyczaj nocnego czytania przez telefon, a wtedy z kolei nienawidzę dodawać komentarzy ;p Zazwyczaj zostawiam więc jakąś krótką opinie. U Ciebie jednak głupio mi by było napisać krótko XD Po pierwsze: Ty zawsze piszesz piękne i długie komentarze, które bardzo miło się czyta :) Po drugie: Tak ciekawy rozdział nie zasługuje na pięć słów na krzyż!!!
    Od pierwszego zdania wiadomo, że ma się do czynienia z osobą o dużym zasobie słów, i o niepowtarzalnym talencie. Jak na pierwszy rozdział jest niemal idealnie ;)))
    Pisze niemal, ponieważ 'niechciana, niekochana dziewczyna ze znienawidzonym członkiem rodziny' powtarza się cholernie często (również u mnie XD). Mam szczere nadzieje, że nie uczynisz z tego tzw. 'schematycznego opowiadanka'. Nie martw się jednak, wszystko oprócz tego jednego jedynego wątku wskazuje na oryginalność historii :))))
    Teraz nieco konkretniej w kwestii posta.
    Urzekły mnie te żabki i kolor zielony <3 Nie jest to moja ulubiona barwa, ale nic tak nie cieszy jak widok i zapach świeżej wiosennej trawy ;33
    Kocham Twoje opisy przeżyć! Bosko ukazałaś co czuła Nadia *.* Uwielbiam takie rozdziały, gdzie jest mało dialogów, a dużo opisów. Świetnie się czyta, szczególnie kiedy są dobrze napisane. Jak u Ciebie ;*
    Nie przepadam za żadnym z członków rodziny głównej bohaterki. Niby jeszcze w ogóle nie miałam jak ich poznać, ale czuje już, że nie będą moimi ulubieńcami. Szczególnie siostra. Czemu? Nie wiem. Nie dałaś jej konkretnego opisu, ani żadnej sytuacji czy wspomnienia Nadii. Mimo to, nie lubię jej w szczególności.
    Podoba mi się fragment o religii, bo to dokładnie opisuje moje stanowisko w tym temacie <33
    Generalnie uważam, że Bóg i tak dalej, to cienkie bajeczki ;))
    Zresztą koniec o mnie xdd
    No, ale co ja mam jeszcze napisać??
    Chyba tylko tyle, że zakochałam się w Tobie i w tym opowiadaniu *.*
    A i proszę o informowaniu mnie o nowych rozdziałach, o ile nie będzie to problem :DD
    Także pozdrawiam serdecznie i życzę duuużo weny <33

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejku, jaki długaśny komentarz... DZIĘKUJĘ KOCHANA! Jesteś niesamowita! <3
    Odnośnie rodziny głównej bohaterki - to, jak zostali przedstawieni to tylko i wyłącznie odczucia Nadii, nie znaczą one, że jej matka, ojczym i siostra to największe zło tego świata, bo wszystko z czasem może się zmienić :) Co do przybliżenia postaci jej siostry - nie ma jej jeszcze w tym i następnym rozdziale, po prostu nie chciałam opisywać wszystkiego od razu. No i faktycznie, motyw znienawidzonej przez bohaterkę rodziny jest bardzo popularny, można nawet napisać, że to stały element gunsowych opowiadań. Nie będę jednak zdradzać fabuły, wolałabym aby to pozostało niespodzianką :) Jeszcze raz bardzo, ale to bardzo dziękuję za ten cudowny, pełen miłych słów komentarz. Na prawdę się ucieszyłam widząc go <3
    * postaram się informować i po raz kolejny dziękuję! :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem okropna, wiem. Rozdział napisany, a ja nawet nie dodałam komentarza. Obiecuję, że nadrobię :(
    Tymczasem zapraszam na bloga, ze zmienionym adresem :)
    http://november-rain-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przejmuj się, zdążysz przeczytać jeszcze kilka razy i napisać komentarz, bo w najbliższym czasie nie mam zamiaru dodać kolejnej części :)

      Usuń
  9. Kiedy będzie coś nowego? Czekam i czekam :C
    Póki co, zapraszam do mnie :) http://we-are-lost-in-the-garden-of-eden.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, muszę Cię zasmucić, bo ostatnimi czasy nie zbyt idzie mi pisanie opowiadania. Jednak ostatecznie za tydzień, na pewno coś się pojawi :)
      Oczywiście wpadnę do Ciebie, jak tylko znajdę chwilkę :)

      Usuń
  10. Co mam powiedzieć? Kompletnie nie wiem. Zamurowało mnie. Jesteś genialna dziewczyno. Od razu trafiasz na numer jeden na równi z Reverie.

    Cała akcja utworu nie jest super szybka, ale to dobrze! Skupiasz się na cudownych opisach, które podbiły moje serducho. Czasami miałam wrażenie, że czytam najwyższej klasy książkę, pozytywnie ocenioną przez najsurowszych krytyków! I tutaj nie przesadzam!
    Szczegółowo przedstawiasz wszystkie sytuacje, że aż mi głupio. Ja nigdy nie będę tak pisać... Normalnie czuję się onieśmielona Twoim geniuszem.
    Pełen profesjonalizm. Podziwiam również pomysłowość, która niestety powoli ginie w świecie bloggera. Ukazujesz nam ciekawą historię, którą szczerze mówiąc poznałabym już dzisiaj!
    Nasza bohaterka Nadia wydaje się być całkiem ciekawą postacią. Może delikatnie się nad sobą użala. Chyba potrafię to zrozumieć. Straciła ukochanego ojca i musi mieszkać z ojczymem. Dobrze, że facet jest uprzejmy, przynajmniej teraz, aczkolwiek przypuszczam, że się zmieni. Zresztą, co ja spekuluję? Dowiem się, mam nadzieję, że niedługo! :)
    Jeszcze raz gratuluje cudownego stylu, bloga i osobowości. No wszystkiego!
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, jak miło przeczytać taką opinię, DZIĘKUJĘ! <3
      Sama nie wiem, co mam napisać, jestem chyba zaskoczona Twoimi słowami. Osobiście nie uważam abym była na aż takim poziomie, bo jest wiele osób piszących o wiele lepiej ode mnie, jednak mimo wszystko bardzo dziękuję. Co do Twoich spekulacji nie będę się wypowiadać, ponieważ tak jak pisałam już w komentarzu u Ciebie, lubię niespodzianki i wolałabym nie zdradzić ani trochę fabuły. Czyli jedyne, co mogę powiedzieć na ten temat - wszystko okaże się z czasem :)
      Dziękuję po raz kolejny za Twój cudowny komentarz, kochana! Pozdrawiam :*

      Usuń
  11. http://gunsnrosesdreams.blogspot.com/2014/02/people-have-dreams-rozdzia-5.html nowy rozdział :)))

    OdpowiedzUsuń
  12. Uwielbiam to jak piszesz :D czekam na kolejny rozdział i duuużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Dziękuję Ci bardzo, na pewno się przyda :)

    OdpowiedzUsuń