Rozdział trzeci


The worst things in life come free to us

            Stałam oparta o ścianę sklepu spożywczego, przypatrując się przecinającym ulicę samochodom. Auta duże, małe, czarne, czerwone i jeszcze inne. Nigdy nie interesowałam się motoryzacją, nie miałam żadnego pojęcia o ich markach, czy innych wartościach. Mimo to, obserwowanie tych blaszanych potworów było jednym z moich ulubionych zajęć. Lubiłam też długie podróże, nie ważne dokąd. Za każdym razem siedziałam z nosem przyklejonym do szyby patrząc jak krajobraz rozmywa się pod wpływem szybkości. Drzewa wyrastające wzdłuż drogi zdawały się machać do mnie swoimi smukłymi gałęziami, jakby stęsknione czekały na moje przybycie od wielu lat. Wiatr wdzierał się do środka przez otwarte okno, po czym tańczył z moimi długimi włosami wznosząc je ku górze i plącząc. Warkot silnika oraz delikatne drżenie pojazdu wprowadzały mnie w stan błogiego spokoju. Ten dźwięk był dla mnie niczym kołysanka; wsłuchując się w niego dłużej, często kładłam się na tylnym siedzeniu naszego wysłużonego samochodu napawając się specyficznym zapachem benzyny, który unosił się w powietrzu, po czym zasypiałam. Kiedy dodatkowo w tle grało radio i piękna muzyka wypełniała całą przestrzeń auta, czułam się jak bohaterka filmu - niezależna, beztroska, a przede wszystkim wolna. Odkąd sięgam pamięcią, towarzyszyło mi przekonanie, że życie jest sztuką. Początkowo pustym, białym płótnem, lecz z biegiem lat sami malujemy na nim swoje przeżycia. Wszystko zależy od nas; to jakie kolory wybierzemy, czy będziemy trzymać się ustalonego na starcie planu, czy też pozwolimy sobie na całkowitą improwizację. W takim razie jak mógł wyglądać dotychczasowy obraz mojego życia? Niegdyś z pewnością pełen był żywych kolorów, wyrażających dziecięcą radość, jaką w sobie miałam. Na pewno namalowałam również ojca, bo przecież był on, i wciąż jest, dla mnie najważniejszy. Wyobrażając sobie obecny malunek, czuję ogarniający mnie smutek. Przez wszystkich nieżyczliwych ludzi, rodzinną tragedię oraz bolesne uczcie samotności, moje dotąd pełne kolorów życie szczelnie pokryła czarna farba, na której trudno użyć jasnych barw, bo czerń natychmiast pochłonie je wszystkie. Nie chciałam być taka do końca swoich dni, jednak kolejne nieprzyjemne doświadczenia umacniały mnie w przekonaniu, iż nic już nie można zdziałać. Tak, zbyt łatwo się poddawałam, ale w tej kwestii nie miało to znaczenia, ponieważ każda próba przywrócenia ówczesnej radości mojemu życiu, od samego początku byłaby skazana na niepowodzenie. W końcu, po długim czasie naiwności zrozumiałam, że świat skonstruowany jest tak, aby odebrać wszystko, co najważniejsze uczciwym i oddać tym, którzy zupełnie na to nie zasługują. Królowała niesprawiedliwość, o czym sama mogłam się przekonać, tracąc pięć lat temu tatę. Dlaczego? – to proste pytanie bezustannie zajmowało moje myśli. Byliśmy życzliwą oraz kochającą się rodziną, a mimo to okrutny los nie docenił tego i skazał nas na cierpienie, podczas gdy gdzieś w świecie, jakiś oszust wygrał majątek na loterii. Przez tę właśnie niesprawiedliwość wszelka radość, jaką odczuwałam, odeszła w nieznane, ustępując miejsca gorzkim łzom i nieopanowanemu smutkowi.
            Gorące promienie słoneczne otulały moje ciało oraz muskały bladą skórę wywołując przyjemny dreszcz. W prawej dłoni trzymałam puszkę coli – mojego ulubionego obecnie napoju. Chłód emanujący od metalowego naczynia wypełnionego gazowaną cieczą rozprowadzał, przynoszące ulgę w ten upalny dzień, zimno po moich palcach. Spojrzałam na owinięte bandażem rany, w miejscu których dało się dostrzec plamy zaschniętej krwi, którą wchłonął wcześniej materiał. Na wspomnienie rozmowy z Daisy sprzed kilku godzin poczułam ogarniającą mnie złość, a do oczu napłynęły mi łzy. Starałam się powstrzymać płacz, co nie było najprostszym zadaniem oraz powodowało nieprzyjemne pieczenie narządu wzroku. Mój oddech stał się nierówny i sprawiał mi ogromny ból, jakby uciskając klatkę piersiową z siłą kilkuset kilogramów. Teraz zaczęłam nienawidzić Moore milion razy bardziej niż kiedykolwiek; życzyłam jej wszystkiego, co najgorsze. Tym samym uczuciem darzyłam również Floyda. Nie umiałam wybaczyć mu tego, że tak jak znaczna większość osób, bronił i usprawiedliwiał mojego wroga. Nikt nie potrafił mnie zrozumieć, zresztą niewiele osób w ogóle podejmowało próbę jakiejkolwiek formy komunikacji ze mną. Byłam dla nich zbędnym elementem, piątym kołem u wozu, jednak przywykłam do takiego traktowania. Nawet rodzina nie brała pod uwagę mojego zdania w danym temacie, dlatego też dziś nie spieszyłam się szczególnie z powrotem do domu. Wiedziałam, że szkolny psycholog zdążył już powiadomić mamę o zdarzeniu na korytarzu, a ja nie chciałam się z nią widzieć tego dnia. Czy się bałam? Niekoniecznie. Nie miałam ochoty na bezsensowne udowadnianie swojej niewinności, kiedy rodzicielka znająca jedynie wersję zaprezentowaną jej przez Floyda, nawet nie dopuściłaby do siebie jakichkolwiek słów, zmieniających zarys całej sytuacji. Mama miała tendencję do bezgranicznego ufania dorosłym osobom, nie takim gówniarzom, jak ja. Nie ważne jak bardzo mądra mogłabym być – ktoś starszy ode mnie o kilkanaście, bądź kilkadziesiąt lat zawsze miał rację. Nie było to być może właściwe postępowanie, ale kogo to obchodziło? Niewiele osób, poza mną i moją siostrą, miało okazję doświadczyć na własnej skórze niesprawiedliwości metod wychowawczych naszej rodzicielki. Mama nie była złym człowiekiem i jestem pewna, że kocha nas najbardziej na świecie, jednak czasami przesadzała. Nie raz wydawało mi się, iż jest nieco nadopiekuńcza. Jak każdy rodzic chciałaby zapewnić swoim córkom najlepszą przyszłość, lecz nie dostrzegała wszelkich ograniczeń, które nam stawiała. Laura dawno przestała walczyć o swoje zdanie i całkowicie poddała się woli matki, ale ja nie miałam zamiaru złożyć broni. Momentami czułam się niczym w klatce utworzonej z zakazów oraz nakazów. Z niecierpliwością oczekiwałam chwili, gdy wreszcie wydostanę się z ciasnych barier rodzicielskiej opieki i rozpocznę życie na własny rachunek. Kiedy wreszcie będę mogła oddychać pełną piersią, robić wszystko to, na co miałabym w danej chwili ochotę, nie przejmując się opinią mamy na ten temat, a co najważniejsze – uwolnię się od codziennego widoku Josepha panoszącego się w domu. Chyba nic nie jest w stanie zastąpić cudownego uczucia wolności, którego coraz mocniej pragnęłam. Mogłam poczuć jego namiastkę, gdy wieczorami siedziałam nad brzegiem niewielkiego zbiornika wodnego, a chłodny wiatr wywoływał u mnie przyjemne dreszcze. Wsłuchana w melodyjny rechot żab, opróżniałam umysł z wszelkich negatywnych myśli oraz trosk i po prostu rozkoszowałam się pięknym widokiem niknącego za horyzontem słońca. Pozornie ważne sprawy traciły swoje znaczenie, a ja stawałam się częścią cudownie czystego i niewinnego świata, którego wrażenie sprawiał krajobraz rozciągający się przede mną. Nucąc zasłyszane niegdyś w radiu przeboje lat siedemdziesiątych kreśliłam palcem wzory na przejrzystej tafli wody, bądź plotłam wianki z zebranych po drodze polnych kwiatów. Pośród wysokiej trawy zbudowałam swój własny mały światek, gdzie uciekałam od przytłaczającej rzeczywistości. Nie było tam złych ludzi, którzy potrafią jedynie ranić i poniżać innych. To był świat przyrody, a ja chciałam stać się jego częścią. Wrosnąć w ziemię, lub odlecieć razem z wiatrem.
            Rozmyślanie przerwał mi dźwięk, zawieszonego nad drzwiami sklepu, małego dzwoneczka zwiastującego przybycie lub odejście klienta. Oderwałam wzrok od ulicy i przeniosłam go na przechodzących obok mieszkańców z siatkami pełnymi zakupionych przed chwilą produktów. Znałam wszystkie te twarze, a jednak wydawały mi się całkiem obce. Zmęczone codziennością, nieobecne spojrzenia krzyżowały się ze sobą i na moment zmieniały swój wyraz by zamaskować kryjący się w nich ból. Nikogo nie obchodziły więc problemy kogoś takiego jak ja. W ich mniemaniu z pewnością to, czym tak bardzo się przejmowałam było tylko namiastką, pojedynczym ziarnkiem piasku na pustyni kłopotów. Jednak czy niszczące mnie od środka uczucia można było uznać za nieistotne? Od dłuższego czasu towarzyszyło mi przekonanie, iż ludzie zauważyliby mnie i obdarzyli należytym szacunkiem dopiero, gdyby kumulujące się latami złe myśli doprowadziły mnie do całkowitej destrukcji. Wtedy być może zrozumieliby, jak wielką krzywdę los wyrządził tej dziwnej dziewczynie, za którą mnie uważali, ale byłoby już za późno. Kiedy zastanawiałam się nad tą kwestią nieco dłużej, sama nie wiedziałam już, czy na pewno chcę czuć na sobie wścibskie spojrzenia żądnych sensacji osób w szkole i poza nią. Będąc przez lata kimś, dla większości, niewidzialnym przyzwyczaiłam się do tej roli. Mogłam być po prostu sobą, bez względu na to, co myśleli o mnie inni. Za to ktoś taki jak Daisy, lub nawet moja siostra, musiał dbać o reputację i nierzadko robić rzeczy, na które nie miał w danej chwili ochoty. Cieszyłam się nie musząc udawać kogoś, kim nie jestem. Byłam osobą jedyną w swoim rodzaju, wyjątkową. Nie kolejną kopią wystrojonych w najmodniejsze ubrania dziewcząt. Nie uganiającą się za chłopcami desperatką. Tak pięknie nieidealna, zupełnie przeciwnie do nastolatek, które znałam, z czego powinnam być dumna. A jednak nie byłam. Odmienność stała się moim przekleństwem, cechą, która trzymała większość ludzi z dala ode mnie i to straszliwie bolało.
            Nagle poczułam delikatne uderzenie w ramię. Wybita z transu energicznie obracałam głową na boki, kompletnie nie mając pojęcia, co się wokół mnie dzieje. Do moich uszu docierały różnego rodzaju dźwięki, lecz nie potrafiłam zidentyfikować ich pochodzenia. Świat zawirował gwałtownie, przyprawiając mnie o chwilowy, ale niesamowicie mocny, ból głowy i mdłości. W obawie przed upadkiem, zacisnęłam dłoń na metalowej barierce przy schodach prowadzących do sklepu, po czym powoli osunęłam się na ziemię próbując przywrócić umysł do normalnego funkcjonowania.
- Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. – usłyszałam. Odzyskawszy ostrość widzenia, uniosłam głowę ku górze i mój wzrok napotkał znajomy ludzki kształt. Wysoki młody chłopak wpatrywał się we mnie oczami, których głęboki błękit, teraz skrywany za kosmykami jasnobrązowych włosów, nie raz wywoływał u mnie przyspieszone bicie serca. Na jego bladej twarzy gościł delikatny uśmiech, a kościste palce chłodnych dłoni, zanurzone w moich włosach, przynosiły ulgę obolałej skroni.
- Nic się nie stało, River. – odparłam, po czym chwyciłam, wyciągniętą w moją stronę, dłoń chłopaka. Przyciągnął mnie do siebie pomagając wstać i przez kilka minut podtrzymywał ramieniem, chroniąc w ten sposób przed ewentualnym upadkiem oraz uszkodzeniem ciała przy spotkaniu z niezbyt przyjaznym betonem.
- Na pewno wszystko w porządku? – zapytał.
- Zbyt wiele wrażeń, jak na jeden dzień. – rzuciłam krzywiąc się na wspomnienie szkolnego incydentu. Szatyn posłał mi pytające spojrzenie i gestem dłoni poprosił o kontynuowanie opowieści. Zaśmiałam się. Spędzaliśmy ze sobą tak wiele czasu, że rozumieliśmy się właściwie bez słów. River od pewnego czasu był dla mnie osobą równie ważną, co tata. Zresztą, czasami miałam wrażenie, iż jest do niego bardzo podobny; tak samo wrażliwy, ale i buntowniczy. Być może to właśnie podobieństwo charakterów i uwielbienie do przyrody zbliżyło nas do siebie w tak niedługim czasie? Poznałam go krótko po śmierci ojca i od razu połączyła nas niesamowita więź, zupełnie jakbyśmy byli rozdzielonym niegdyś rodzeństwem. Nie potrzebowaliśmy nikogo innego, gdy mieliśmy siebie nawzajem. Chociaż chłopak był ode mnie sporo starszy, nigdy nie dał mi tego odczuć. Traktował mnie jak równą sobie, bez względu na wszystko. Spędzaliśmy razem niemal każde po południe, ale nigdy nie mieliśmy siebie dość. Obecność Rivera nie tylko dodawała mi odwagi, ale przywracała dawno zapomniane uczucia. Kiedy przemierzając ulice miasta, ludzie mierzyli nas kpiącym spojrzeniem, szatyn splatał palce naszych dłoni sprawiając, że zupełnie nie przejmowałam się ich opinią. Szłam przed siebie z podniesioną głową, napawając się każdą drobinką chwilowego szczęścia. Również moja matka miała wiele przeciwko moim spotkaniom z nim. W końcu dziesięć lat różnicy między nami to nie mało, ale ja wiedziałam, że jestem z Riverem bezpieczna. Ten chłopak był najlepszym, co spotkało mnie w życiu po śmierci taty. Nie krytykował mnie, lecz wspierał w niemalże każdej czynności. Dzięki niemu żyłam z dnia na dzień, poszukując w sobie resztek nadziei na lepszą przyszłość. Czasami miałam wrażenie, iż River jest mi bliższy niż rodzina, a wtedy pojawiały się w mojej głowie obawy, iż kiedyś on odejdzie i znów zostanę sama. Nie chciałam tego, a rosnący lęk źle wpływał na moją osłabioną psychikę. Koszmarem było dla mnie budzić się każdego dnia i z przerażeniem odkrywać, że chłopaka przy mnie nie ma. Starałam się spędzać z nim jak najwięcej czasu; przesiadywałam w jego domu godzinami czytając wiersze, lub słuchając muzyki. River powoli wprowadzał mnie do swojego świata, gdzie królowało Pink Floyd, David Bowie i inni brytyjscy muzycy, których twórczość poznał podczas pobytu na wyspach. Lubiłam jego muzykę, choć czasami drastycznie różniła się ona od uwielbianych przeze mnie miłosnych ballad wykonywanych przez Dolly Parton. Imponowała mi też jego nieprzeciętna inteligencja, czy nawet sposób w jaki się wyrażał. Często leżąc na łóżku w pokoju chłopaka prosiłam by czytał mi książki, lub po prostu opowiadał różnego rodzaju historyjki, bo uwielbiałam słuchać jego głosu. Jednak bywały również takie momenty kiedy nie musieliśmy rozmawiać, wystarczyła nam jedynie nasza obecność. River był swego rodzaju lekarstwem dla mojej zmęczonej cierpieniem duszy. Wystarczyło jedno, przepełnione troską, spojrzenie niesamowicie błękitnych oczu bym poczuła się lepiej.
            Trzymając mocno dłoń szatyna przedzierałam się przez gęste zarośla. Kolczaste rośliny wczepiały się w materiał mojej koszulki i szortów, czasami kłując też odkryte partie ciała. Zupełnie mi to nie przeszkadzało; każdego dnia przecież urządzałam sobie wyprawy po rozległych luizjańskich zielonych terenach, z których nierzadko wracałam z niewielkimi ranami i zadrapaniami. Nie była to co prawda jedyna droga prowadząca na bagna, ale przejście przez bujnie zarośnięty teren wydawało mi się o wiele bardziej ciekawe, niż zwyczajny spacer żwirowaną ścieżką. Bywało, że pokonywałam tę trasę kilka razy dziennie, dlatego teraz dotarcie do celu zajmowało mi, jak i mojemu towarzyszowi, zaledwie kilka minut. River odchylił jedną z gałęzi i gestem dłoni nakazał bym poszła przodem. Schyliłam się nieco aby uniknąć otarcia o wystające ze wszystkich stron patyki, a po chwili moim oczom ukazała się niewielka łąka nad brzegiem bajora, porośnięta soczyście zieloną trawą i stokrotkami – miejsce, gdzie spędzałam znaczną większość wolnego czasu dumając nad życiem. Mój odcięty od przytłaczającej rzeczywistości świat, do którego nikt poza Riverem nie miał wstępu. Nie istniały tu żadne problemy, nie było negatywnych uczuć. Tylko słodki zapach trawy oraz hipnotyzujący rechot żab, brzmiący niekiedy lepiej niż niejedna piosenka. Tym razem jednak nie potrafiłam skupić się na wszystkich tych cudach matki natury. Przed oczami wciąż miałam obraz pobitej Daisy, a w głowie huczały mi słowa szkolnego psychologa. Zacisnęłam mocno powieki, po czym mrugnęłam kilka razy chcąc oczyścić umysł z wszelkich myśli, lecz bezskutecznie. Nawet magia tego miejsca nie była w stanie pomóc mi otrząsnąć się po wcześniejszych wydarzeniach.
- Mogę cię o coś zapytać? – przerwałam dotychczasową ciszę, siadając na ziemi naprzeciw mojego towarzysza. Chcąc uspokoić ciągle pobudzone nerwy, zerwałam rosnący najbliżej kwiat stokrotki i zaczęłam obrywać jego płatki. Zupełnie tak samo, jak zrobiłam to z Daisy kilka godzin temu.
- Jasne, pytaj. – rzucił River przyglądając się jak drżącymi palcami chwytam kolejne płatki kwiatu, po czym ciskam nimi w taflę mętnej wody. Wzięłam głęboki wdech zastanawiając się, czy na pewno chcę podzielić się z nim swoimi obawami. Zaraz jednak skarciłam w myślach samą siebie za te wątpliwości. Nie miałam przecież powodu, aby nie ufać swojemu przyjacielowi.
- Czy ja jestem szalona? – odezwałam się po dłuższej chwili milczenia. Szatyn spojrzał na mnie, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Każdy jest w pewien sposób szalony i to czyni nas normalnymi. – odparł. Jego filozoficzna odpowiedź ani trochę mnie nie zadowoliła. Liczyłam na coś bardziej konkretnego, bym wreszcie mogła choć w małym stopniu poznać zdanie innych na mój temat. River chyba zauważył moje zakłopotanie, bo po chwili kontynuował swoją wypowiedź. – Nie ma nic, co pozwoliłoby mi myśleć o tobie, jak o osobie chorej psychicznie, Nadia. – uśmiechnął się raz jeszcze, na co ja odpowiedziałam tym samym. Po tych słowach poczułam się trochę lepiej. Stres opuścił mnie niemal całkowicie, pozostawiając po sobie tylko odrobinę irytujące mrowienie w koniuszkach palców. Słowa Floyda automatycznie przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Zdanie Rivera liczyło się dla mnie o wiele bardziej, a skoro on twierdził, że wszystko ze mną w porządku, tak musiało też być. Może nie wierzyłam w to całkowicie, ale w moim sercu pojawiła się drobna iskierka nadziei, iż wszystko jeszcze będzie dobrze i wreszcie przestanę czuć się niedopasowana.
- Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo się cieszę, że cię mam. – powiedziałam opierając głowę na ramieniu chłopaka, na co on objął mnie przyciskając do siebie jeszcze mocniej. Uwielbiałam te momenty, kiedy byliśmy tak blisko siebie, że nasz serca zaczynały bić wspólnym rytmem. Jednak nie trwały one nigdy zbyt długo, bo zaraz jednemu z nas zachciało się wydurniać. Tak było i tym razem; po dłuższej chwili tkwienia w objęciach przyjaciela poczułam jak jego ręce szybko ześlizgują się z ramienia i pleców w okolice żeber, gdzie od zawsze miałam ogromne łaskotki. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, leżałam w wysokiej trawie na zmianę śmiejąc się, piszcząc i błagając Rivera by przestał, lecz on nie zwracał uwagi na moje protesty. Dlatego właśnie tak bardzo lubiłam spotkania z nim. Zawsze, niezależnie od metod, potrafił sprawić, że na mojej twarzy pojawiał się uśmiech, a różnego rodzaju kłopoty chwilowo odchodziły w zapomnienie.
            Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy wkroczyłam na piaszczystą ścieżkę prowadzącą do domu. Chociaż wcześniej wydawało mi się, że nie odczuwam stresu przed spotkaniem z mamą, która na pewno dawno dowiedziała się o incydencie z Daisy, teraz ogarnęło mnie rosnące uczucie niepokoju. Obawiałam się jej reakcji, jednak wiedziałam, że nie mogę dłużej zwlekać, bo to tylko pogorszyłoby, i tak kiepską już, sytuację. Stojąc przed drzwiami frontowymi odtwarzałam w głowie różne możliwe wersje konfrontacji z rodzicielką, co dodatkowo potęgowało moje zdenerwowanie. Wciągnęłam do płuc maksymalną ilość powietrza i drżącą ręką nacisnęłam klamkę. Powitała mnie przeszywająca cisza, co było zjawiskiem niezwykle rzadkim, gdyż znając charakter mamy, spodziewałam się awantury już w progu. Z sercem w przełyku stawiałam ostrożnie kolejne kroki przechodząc przez salon i kuchnię, gdzie również nikogo nie zastałam. Z każdą kolejną sekundą byłam coraz bardziej przerażona. Nikt nigdy nie zostawiał po swoim wyjściu otwartych drzwi, więc cała sytuacja wydawała mi się naprawdę dziwna. Jeszcze raz obeszłam wszystkie pomieszczenia w poszukiwaniu któregoś z członków rodziny, lecz bezskutecznie. Ostatnim miejscem, które postanowiłam sprawdzić był ogród za domem, gdzie czasami spędzaliśmy wieczory. Gdy tylko wyszłam na werandę moim oczom ukazał się ogromny płomień i stojąca przed nim rodzicielka. Nie potrzebowałam wiele czasu, aby zorientować się, że ogień trawi właśnie wszystkie pamiątki, jakie pozostały mi po tacie.
- Ty wariatko! Co robisz?! – wykrzyknęłam biegnąć w stronę matki. Minęłam ją, przypadkiem uderzając barkiem w jej ramię, i dopadłam do zwęglonych resztek gitary. Żarzący się jeszcze gryf parzył moje poranione dłonie, lecz nie zwracałam na to uwagi próbując uratować choć maleńki kawałek instrumentu. Wszystkie zdjęcia, dzienniki i inne wartościowe dla mnie rzeczy w niesamowicie szybkim tempie zamieniały się w popiół, który gorące podmuchy wznosiły do nieba. Łzy spływały potokami po mojej twarzy, kiedy wpychałam ręce coraz dalej w sam środek ognia i prawdopodobnie zanurzyłabym się w nim cała, gdyby Joseph w porę nie odciągnął mnie na bok. Wyrwałam się z jego uścisku i padłam na kolana przed płonącymi wspomnieniami. Nie mogłam uwierzyć, że moja matka była zdolna do czegoś takiego. To zbyt wielka kara za to, co zrobiłam.
- On już nie wróci, a ty musisz żyć dalej. – powiedziała mama podchodząc do mnie. Mówiła spokojnie, nawet za bardzo, a to doprowadzało mnie do szaleństwa. Zacisnęłam zęby powstrzymując kolejną falę łez, jednak nie na długo. – Tak będzie lepiej. – dodała jeszcze rodzicielka, po czym odeszła w stronę werandy. Nie okazała żadnej skruchy za swój czyn, czego nie potrafiłam pojąć. Myślałam, że tata wciąż jest dla niej ważny, tak jak dla mnie, ale nie mogłam się bardziej mylić. Zapomniała o nim, wyrzuciła ze swojego życia. Potraktowała jakby nigdy nic dla niej nie znaczył, czego w życiu bym się po niej nie spodziewała. Zostałam w ogrodzie sama wpatrując się w dogasający ogień, który pochłonął wszelkie pamiątki, jakie zdołałam zatrzymać. Czułam się pusta w środku, jakby razem z tymi wspomnieniami spłonęła także część mnie, a pustkę tę powoli wypełniała nienawiść. Po raz kolejny ktoś zadał mi ogromny ból. Jednak najbardziej bolało to, że cios padł z rąk mojej własnej matki.

 ___________________
 Tytuł: Najgorsze rzeczy w życiu przychodzą do nas za darmo - Ed Sheeran, The A Team

Sama nie wiem, co napisać... Nie oczekuję, że ktoś w ogóle tu wejdzie po takim czasie mojej nieobecności, ale mimo to dodam te kilka słów od siebie.
Tworzyłam ten rozdział ponad rok, z krótszymi lub dłuższymi przerwami, aż w końcu udało mi się go zakończyć, więc postanowiłam nie wrzucać tej pracy na dno szuflady, a opublikować i przy okazji edytować poprzednie części. Cała ta historia ciągle tkwi w mojej głowie i nawet jeśli na chwilę o niej zapomnę, zaraz znowu daje o sobie znać. I chyba nie odpuści, dopóki nie zapiszę jej całej.
Bardzo chciałabym doprowadzić BSC do końca, ale nie potrafię obiecać, że będę publikować regularnie. Bywają w moim życiu momenty, gdy całymi dniami siedzę zamknięta w domu i piszę, jednak ostatnio dzieje się zbyt wiele. Przez ostatnie miesiące zebrałam wiele doświadczeń, nie tylko miłych, co również miało pewien wpływ na powrót do pisania. Nie wiem czy mogę to ująć w ten sposób, ale przez jakiś czas żyłam tak, jak chciałam aby w tym opowiadaniu żyła Nadia, a nie planowałam dla niej wielu przyjemności.
Mam tak dużo nowych pomysłów oraz inspiracji i chciałabym wszystkie je wam przekazać. Mam też chęci żeby dalej pisać, jednak boję się, że mimo tego po chwili zrezygnuję. Dlatego nie chcę Wam niczego obiecywać, ale mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec mojej przygody z Wami i tym opowiadaniem. Trzymajcie kciuki bym wreszcie ogarnęła wszystkie swoje sprawy i nie pozwoliła uciec powracającej wenie :)
Dziękuję za też za komentarze, w których martwiłyście się moim zniknięciem. Czytałam je i chciało mi się płakać, bo czułam, że zawiodłam. Mimo to cieszę się, że podobało Wam się, jak piszę. To dla mnie najważniejsze wyróżnienie.
Pozdrawiam i, mam nadzieję, do napisania wkrótce.

12 komentarzy:

  1. Alexis! Ale ja się stęskniłam! Wchodziłam co jakiś czas tutaj, żeby sprawdzić, czy może coś się pozmieniało. A ty mi teraz taką niespodziankę robisz!
    Noo, zaraz przeczytam, ale najpierw się pocieszę! Poskaczę sobie z radości!
    Jasne, że trzymam za Ciebie kciuki!
    Ty zawiodłaś? Oszalalaś?
    Tęskniłam.
    //Estranged (tak, to ja!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw zacznę od świętego oburzenia!
      GITARY NIE WOLNO PALIĆ!
      Heeeloł, mamo Nadii, gitara to sens życia! Spalić gitarę, to coś wyjątkowo złego jak...kopnąć króliczka! (tekst zapożyczony z Top Gear, gdzie mówili "Uszkodzić Ferrari to coś wyjątkowo złego, jak...kopnąć króliczka!). Ale ja nie o tym.
      Jak ta matka mogła spalić wszystkie pamiątki! Ja rozumiem, że ten wredny psycholog, nakłamał mamie Nadii. (W gruncie rzeczy takich ludzi najbardziej nienawidzę. Takich, którzy dobrze wiedzą, jaka jest prawda, a opowiadając o tym, mówią nieprawdę).
      Co do gitary, ja naprawdę bym się wściekła. Ale to boli.
      Mama Nadii jest okrutna. Wiem, że ona teoretycznie chce dobrze dla Nadii, ale dobrze by zrobiła, jakby ufała córce i jej wysłuchała, zamiast- pożal się Boże- "mądrzejszych" i starszych ludzi. I jakby pomogła i starała pomóc Nadii to by było lepiej, zamiast iść po najprostszej linii oporu, czyli wywalając ojca z życia Nadii. I by wtedy było dużo lepiej!
      Sprawiedliwości na tym świecie nie ma i nie bedzie. Chociaż ja na przykład staram się być sprawiedliwa i oczekuję tego samego, to prawie zawsze się przeliczę. Po prostu ja taka jestem, że ja sprawiedliwa- to według mnie inni ludzie, chociaż w stosunku do mnie, czy do najbliższych- też powinni być. Ale tak nie jest.
      I zawsze tak będzie, że ktoś wypnie na Ciebie dupę. No zawsze tak jest!
      Taką Daisy ja bym dorwała po szkole, złapała za kłaki i wepchnęła ryj w błoto lub w rzekę. Ewentualnie, gdybym spotkała taką w szkolnej toalecie, to wiesz...miałaby kąpiel twarzy.
      Co do poddawania się woli matki...tez bym się nie poddala. To nie jest tak, że tylko zakazujesz i nakazujesz. Ktoś zawsze się zbuntuje. Przecież obie siostry nie są niewolnikami, prawda? Nie są niewolnikami, żeby żyć tylko przez zakazy i nakazy! Ta ich mamuśka trochę pieprznięta jest. Chyba od śmierci męża nigdy nie była szczęśliwa.
      Co do Rivera. Fajnie, że Nadia ma przynajmniej z kim pogadać. Ja też czasami się zastanawiam, czy jestem szalona. Owszem jestem, ale inni moi przyjaciele/znajomi też są. Czasami mnie zastanawia, co oni wszyscy o mnie myślą. Znajomi? Może mają mnie za idiotkę? Przyjaciele? Co oni o mnie myślą? W końcu dochodzę do wniosku, że jebie mnie ich opinia i tak faktycznie to mam to gdzieś. Ale w środku czuję, że to nie jest stuprocentowa prawda. W większości może i mam wyjebane, ale...chyba nie do końca.
      ALE TO NIE ZMIENIA FAKTU, ŻE SPALENIE GITARY, TO CZYN NIEWYBACZALNY! GRZECH PO PROSTU!
      Najgorsze jest właśnie to, że zrobiła to mamuśka.
      Alexis, kochana! Tęskniłam za Tobą cholernie i mam nadzieję, że doprowadzisz to opowiadanie do końca! Nie ma innej możliwości!
      A na teraz kończę te swoje wywody. Późno jest, rano trzeba wstać, dobranoc! ;* //Estranged/ Joanne Isbell

      Usuń
    2. Jeju, to jeden z najdłuższych komentarzy, jakie kiedykolwiek dostałam na tym blogu! Dziękuję <3
      Mnie też szkoda było gitary, ale musiałam poświęcić coś wyjątkowo bliskiego sercu bohaterki, aby zepsuć jej relacje z matką. Tak, wiem, dziwnie to brzmi.
      Strasznie się ucieszyłam widząc komentarz od Ciebie. Również stęskniłam się za Tobą i innymi czytelniczkami oraz waszymi cudownymi historiami. Na prawdę brakowało mi tej blogowej rodziny, dlatego teraz tu jestem. I mam nadzieję, że zostanę na dłużej :)
      Jeszcze raz dziękuję za ten długi, piękny komentarz. Dla takich właśnie opinii chce się tworzyć :)

      Usuń
  2. Kochana Alexix, naprawdę wróciłaś! Nie mogę w to uwierzyć, jak się cieszę! Zaskoczyłaś mnie bardzo, myślałam, że już tu nie wrócisz. To takie fantastyczne, że mogę znów zaczytywać się w twoim wspaniałym opowiadaniu :')
    River mnie urzekł. To taki typ troskliwego przyjaciela, który ma poukładanie w głowie i zawsze wesprze w najgorszych momentach. A taka osoba jest teraz potrzebna Nadii. Właściwie nie uważam prawie w ogóle, że to, co zrobiła Daisy było złe. Owszem, może ten atak był zbyt porywczy, lecz dziewczyna ją sprowokowała. Nie zdawała sobie sprawy, że Nadia cierpi po stracie ojca?
    Jej matka też zdecydowanie przesadziła. Pogodziła się ze stratą, znalazła nowego partnera, okej. Ale nie miała prawa narzucać córce, żeby zostawiła przeszłość za sobą. Ona wciąż pamiętała o tacie i wcale nie musiała o nim zapominać. Ja bym takiego czegoś nie wybaczyła.
    W ogóle, wielbię twój styl pisania, nie wiem, czy już ci o tym wspominałam. Ale to i tak mogło być dawno temu, więc mówię i teraz ;) Te klimatyczne opisy, niesamowite bogactwo słownictwa i naprawdę rozwinięte myśli składają się na wyśmienitą całość.
    Teraz już, z ogromną ufnością i nadzieją oczekuję kolejnego rozdziału.
    Buziaki ;***

    No i jeszcze jedna sprawa. Głupio mi się wtryniać ze spamem, ale gdybyś chciała zajrzeć na mojego nowego bloga, to zostawiam Ci linka. Tak się złożyło, że u mnie główna bohaterka też ma na imię Nadia :')
    old-good-disasters.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja cieszę się, że Ty się cieszysz :) Chociaż do wizji mojego powrotu tutaj podchodzę z dystansem, bo nie chcę narobić nikomu nadziei, a zaraz znowu zniknąć, czytając Wasze komentarze mam coraz więcej wiary we własne możliwości i chęci do pracy nad nowymi rozdziałami.
      Na prawdę schlebia mi kiedy czytam, że komuś podoba się mój styl pisania, bo ja nie widzę w nim nic szczególnego, a czasami wręcz irytuje mnie ilość opisów. Jednak z drugiej strony nie umiem się bez nich obyć :)
      Dziękuję Ci bardzo za poświęcenie swojego czasu na przeczytanie i napisanie tego długiego komentarza. Każde, nawet najmniejsze, słowo od czytelnika ma dla mnie ogromne znaczenie <3

      Co do Twojego nowego bloga - byłam, czytałam. Kiedy znowu poczuję się swobodnie w blogosferze, tak jak kiedyś, na pewno zostawię tam parę słów od siebie :)

      Usuń
  3. Cześć, kochana!
    Wierz czy nie, ale ostatnio weszłam na Twojego bloga i ze smutkiem stwierdziłam, że pewnie nic się już tutaj nie pojawi. A tu nagle bum! Rozdział. I nawet nie wiesz jak mnie to zaskoczyło a zarazem ogromnie ucieszyło :)
    Przeczytawszy tą część doszłam do wniosku, że jesteś cholernie utalentowana. Nie, dobra. Wiedziałam to już wcześniej!
    Pozwoliłaś mi jednak przypomnieć sobie jak świetnie idzie Ci pisanie i... ups, nie ma bata, tu się musi jeszcze coś pojawić! Nawet jeśli będę miała długo czekać, poczekam.
    Co do treści rozdziału.
    Nadia jest kurewsko ciekawą osobą. Mówi, że ta wyjątkowość i oryginalność jest jej przekleństwem, ale jestem prawie pewna na sto procent, że dzięki tej odmienności czeka ją w życiu coś naprawdę dobrego. Inni będę zwykłymi, szarymi ludźmi, a ona... Ona jeszcze da o sobie znać. Taką mam przynajmniej nadzieję.
    Ach, do tego River. Wydaje się być świetnym przyjacielem(?). Skoro jej serce bije przy nim szybciej, to chyba coś musi być na rzezy, ha!
    Ale pożyjemy, zobaczymy.
    Co do jej matki. Ugh, puściłabym tu piękną wiązankę przekleństw, ale się powstrzymam. Po prostu jest zimną suką. Tyle na jej temat chyba wystarczy.
    I cóż, tak ja pisałam wcześniej... Czekam na kolejny!
    Buzi! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że ja sama nie raz wątpiłam, że uda mi się cokolwiek jeszcze tutaj wstawić, jednak opowiadanie to nie daje o sobie tak prędko zapomnieć. Może to i lepiej :) Pisanie nie idzie mi tak świetnie, jak może się wydawać, bo czasami spędzam nawet kilka godzin nad jednym zdaniem, lub pustą kartką. Mimo to wciąż się staram i mam nadzieję, że prędzej czy później znowu pojawi się tu rozdział. Właściwie to wiem na pewno, że coś jeszcze się pojawi, nie wiem tylko kiedy :)
      Według mnie Nadia nie jest jeszcze tak ciekawa, jak powinna być. Ma zbyt mało doświadczeń, nie do końca ukształtowany charakter. Rozkręci się dopiero później i wtedy będziemy mogli wszyscy stwierdzić, czy jest ciekawą osobą, czy nie :)
      Każdy nowy komentarz daje mi więcej wiary w siebie i to, że dam radę tu wrócić na stałe. Dlatego bardzo Ci dziękuję za te kilka zdań od siebie <3

      Usuń
  4. Zapraszam bardzo serdecznie do Nas.
    Wiem, co sobie pomyślisz, jednak z góry chciałam się wytłumaczyć.
    Blogger od jakiegoś czasu podupada (tak przynajmniej wynika z moich obserwacji) i ja, jak ten rycerz walczę o choć krztę zainteresowania. (albo jak dziwka o klienta, wybierz poprawne ;_; )
    Może i kojarzysz mnie z opowiadania "Road To California. Living After Midnight" któremu wiodło się całkiem nieźle. Zapraszam zatem ponownie do nas.
    Komentarzy systematycznie nie zostawiam z pewnych bardzo prostych przyczyn wyjaśnionych na blogu, jednak w ramach rekompensaty zaproponuję układ. Pozostawiając przy komentarzu u nas link do siebie możesz być pewna, że pojawi się on na naszym fp na facebook'u.
    Jeszcze raz przepraszam i zachęcam do odwiedzenia nas.
    Pozdrawiam.

    http://californiassounds.blogspot.com/

    ~Poniżona Michelle. :'')

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki bardzo za komentarz i świetnie rozumiem to, że zaczyna się szkoła i czasu na komentowanie mniej. ;)
      Cieszę się, że podoba Ci się nasze opowiadanie i radzę przygotować się na masę emocji w kilku następnych rozdziałach. :D
      Jeszcze raz zapraszam i jak się umówiłyśmy, udostępnię twojego bloga u nas na fp. Może to przysposobi Ci nowych czytelników. :))

      ~Michelle.

      Usuń
  5. Hej, mam przyjemność poinformowania Cię o nowym rozdziale :) Serdecznie zapraszamy :)
    http://californiassounds.blogspot.com/2015/09/rozdzia-vii.html

    ~Ola Gunses

    OdpowiedzUsuń
  6. Serdecznie zapraszamy na nowy rozdział u nas. :))
    http://californiassounds.blogspot.com/2015/10/rozdzia-viii.html

    OdpowiedzUsuń
  7. W końcu jest! Nowy rozdział u nas. Po długiej nieobecności wracamy z hukiem. Czekamy na znak, że nadal o nas pamiętasz. :D

    http://californiassounds.blogspot.com/2016/01/rozdzia-ix.html

    PS. Informujemy osoby, które zostawiły kiedyś u nas komentarz. Jeżeli nie chcesz dostawać informacji napisz to U NAS. Nie jesteśmy jasnowidzami i niestety nie umiemy czytać w myślach, a nie chciałabym, żeby znowu ktoś zarzucał mi jakieś głupoty. ;)

    OdpowiedzUsuń