The worst things in life come free to us
Stałam oparta o ścianę sklepu spożywczego,
przypatrując się przecinającym ulicę samochodom. Auta duże, małe, czarne,
czerwone i jeszcze inne. Nigdy nie interesowałam się motoryzacją, nie miałam
żadnego pojęcia o ich markach, czy innych wartościach. Mimo to, obserwowanie
tych blaszanych potworów było jednym z moich ulubionych zajęć. Lubiłam też
długie podróże, nie ważne dokąd. Za każdym razem siedziałam z nosem
przyklejonym do szyby patrząc jak krajobraz rozmywa się pod wpływem szybkości.
Drzewa wyrastające wzdłuż drogi zdawały się machać do mnie swoimi smukłymi
gałęziami, jakby stęsknione czekały na moje przybycie od wielu lat. Wiatr
wdzierał się do środka przez otwarte okno, po czym tańczył z moimi długimi
włosami wznosząc je ku górze i plącząc. Warkot silnika oraz delikatne drżenie
pojazdu wprowadzały mnie w stan błogiego spokoju. Ten dźwięk był dla mnie
niczym kołysanka; wsłuchując się w niego dłużej, często kładłam się na tylnym
siedzeniu naszego wysłużonego samochodu napawając się specyficznym zapachem
benzyny, który unosił się w powietrzu, po czym zasypiałam. Kiedy dodatkowo w
tle grało radio i piękna muzyka wypełniała całą przestrzeń auta, czułam się jak
bohaterka filmu - niezależna, beztroska, a przede wszystkim wolna. Odkąd sięgam
pamięcią, towarzyszyło mi przekonanie, że życie jest sztuką. Początkowo pustym,
białym płótnem, lecz z biegiem lat sami malujemy na nim swoje przeżycia.
Wszystko zależy od nas; to jakie kolory wybierzemy, czy będziemy trzymać się
ustalonego na starcie planu, czy też pozwolimy sobie na całkowitą improwizację.
W takim razie jak mógł wyglądać dotychczasowy obraz mojego życia? Niegdyś z
pewnością pełen był żywych kolorów, wyrażających dziecięcą radość, jaką w sobie
miałam. Na pewno namalowałam również ojca, bo przecież był on, i wciąż jest,
dla mnie najważniejszy. Wyobrażając sobie obecny malunek, czuję ogarniający
mnie smutek. Przez wszystkich nieżyczliwych ludzi, rodzinną tragedię oraz
bolesne uczcie samotności, moje dotąd pełne kolorów życie szczelnie pokryła
czarna farba, na której trudno użyć jasnych barw, bo czerń natychmiast
pochłonie je wszystkie. Nie chciałam być taka do końca swoich dni, jednak
kolejne nieprzyjemne doświadczenia umacniały mnie w przekonaniu, iż nic już nie
można zdziałać. Tak, zbyt łatwo się poddawałam, ale w tej kwestii nie miało to
znaczenia, ponieważ każda próba przywrócenia ówczesnej radości mojemu życiu, od
samego początku byłaby skazana na niepowodzenie. W końcu, po długim czasie
naiwności zrozumiałam, że świat skonstruowany jest tak, aby odebrać wszystko,
co najważniejsze uczciwym i oddać tym, którzy zupełnie na to nie zasługują.
Królowała niesprawiedliwość, o czym sama mogłam się przekonać, tracąc pięć lat
temu tatę. Dlaczego? – to proste pytanie bezustannie zajmowało moje myśli.
Byliśmy życzliwą oraz kochającą się rodziną, a mimo to okrutny los nie docenił
tego i skazał nas na cierpienie, podczas gdy gdzieś w świecie, jakiś oszust
wygrał majątek na loterii. Przez tę właśnie niesprawiedliwość wszelka radość,
jaką odczuwałam, odeszła w nieznane, ustępując miejsca gorzkim łzom i
nieopanowanemu smutkowi.
Gorące promienie słoneczne otulały moje ciało oraz muskały bladą skórę
wywołując przyjemny dreszcz. W prawej dłoni trzymałam puszkę coli – mojego
ulubionego obecnie napoju. Chłód emanujący od metalowego naczynia wypełnionego
gazowaną cieczą rozprowadzał, przynoszące ulgę w ten upalny dzień, zimno po
moich palcach. Spojrzałam na owinięte bandażem rany, w miejscu których dało się
dostrzec plamy zaschniętej krwi, którą wchłonął wcześniej materiał. Na
wspomnienie rozmowy z Daisy sprzed kilku godzin poczułam ogarniającą mnie
złość, a do oczu napłynęły mi łzy. Starałam się powstrzymać płacz, co nie było
najprostszym zadaniem oraz powodowało nieprzyjemne pieczenie narządu wzroku.
Mój oddech stał się nierówny i sprawiał mi ogromny ból, jakby uciskając klatkę
piersiową z siłą kilkuset kilogramów. Teraz zaczęłam nienawidzić Moore milion
razy bardziej niż kiedykolwiek; życzyłam jej wszystkiego, co najgorsze. Tym
samym uczuciem darzyłam również Floyda. Nie umiałam wybaczyć mu tego, że tak
jak znaczna większość osób, bronił i usprawiedliwiał mojego wroga. Nikt nie
potrafił mnie zrozumieć, zresztą niewiele osób w ogóle podejmowało próbę
jakiejkolwiek formy komunikacji ze mną. Byłam dla nich zbędnym elementem,
piątym kołem u wozu, jednak przywykłam do takiego traktowania. Nawet rodzina
nie brała pod uwagę mojego zdania w danym temacie, dlatego też dziś nie
spieszyłam się szczególnie z powrotem do domu. Wiedziałam, że szkolny psycholog
zdążył już powiadomić mamę o zdarzeniu na korytarzu, a ja nie chciałam się z nią
widzieć tego dnia. Czy się bałam? Niekoniecznie. Nie miałam ochoty na
bezsensowne udowadnianie swojej niewinności, kiedy rodzicielka znająca jedynie
wersję zaprezentowaną jej przez Floyda, nawet nie dopuściłaby do siebie
jakichkolwiek słów, zmieniających zarys całej sytuacji. Mama miała tendencję do
bezgranicznego ufania dorosłym osobom, nie takim gówniarzom, jak ja. Nie ważne
jak bardzo mądra mogłabym być – ktoś starszy ode mnie o kilkanaście, bądź
kilkadziesiąt lat zawsze miał rację. Nie było to być może właściwe
postępowanie, ale kogo to obchodziło? Niewiele osób, poza mną i moją siostrą,
miało okazję doświadczyć na własnej skórze niesprawiedliwości metod
wychowawczych naszej rodzicielki. Mama nie była złym człowiekiem i jestem
pewna, że kocha nas najbardziej na świecie, jednak czasami przesadzała. Nie raz
wydawało mi się, iż jest nieco nadopiekuńcza. Jak każdy rodzic chciałaby
zapewnić swoim córkom najlepszą przyszłość, lecz nie dostrzegała wszelkich
ograniczeń, które nam stawiała. Laura dawno przestała walczyć o swoje zdanie i
całkowicie poddała się woli matki, ale ja nie miałam zamiaru złożyć broni.
Momentami czułam się niczym w klatce utworzonej z zakazów oraz nakazów. Z
niecierpliwością oczekiwałam chwili, gdy wreszcie wydostanę się z ciasnych
barier rodzicielskiej opieki i rozpocznę życie na własny rachunek. Kiedy
wreszcie będę mogła oddychać pełną piersią, robić wszystko to, na co miałabym w
danej chwili ochotę, nie przejmując się opinią mamy na ten temat, a co
najważniejsze – uwolnię się od codziennego widoku Josepha panoszącego się w
domu. Chyba nic nie jest w stanie zastąpić cudownego uczucia wolności, którego
coraz mocniej pragnęłam. Mogłam poczuć jego namiastkę, gdy wieczorami
siedziałam nad brzegiem niewielkiego zbiornika wodnego, a chłodny wiatr
wywoływał u mnie przyjemne dreszcze. Wsłuchana w melodyjny rechot żab,
opróżniałam umysł z wszelkich negatywnych myśli oraz trosk i po prostu
rozkoszowałam się pięknym widokiem niknącego za horyzontem słońca. Pozornie
ważne sprawy traciły swoje znaczenie, a ja stawałam się częścią cudownie
czystego i niewinnego świata, którego wrażenie sprawiał krajobraz rozciągający
się przede mną. Nucąc zasłyszane niegdyś w radiu przeboje lat siedemdziesiątych
kreśliłam palcem wzory na przejrzystej tafli wody, bądź plotłam wianki z
zebranych po drodze polnych kwiatów. Pośród wysokiej trawy zbudowałam swój
własny mały światek, gdzie uciekałam od przytłaczającej rzeczywistości. Nie
było tam złych ludzi, którzy potrafią jedynie ranić i poniżać innych. To był
świat przyrody, a ja chciałam stać się jego częścią. Wrosnąć w ziemię, lub
odlecieć razem z wiatrem.
Rozmyślanie przerwał mi dźwięk, zawieszonego nad drzwiami sklepu, małego
dzwoneczka zwiastującego przybycie lub odejście klienta. Oderwałam wzrok od
ulicy i przeniosłam go na przechodzących obok mieszkańców z siatkami pełnymi
zakupionych przed chwilą produktów. Znałam wszystkie te twarze, a jednak
wydawały mi się całkiem obce. Zmęczone codziennością, nieobecne spojrzenia
krzyżowały się ze sobą i na moment zmieniały swój wyraz by zamaskować kryjący
się w nich ból. Nikogo nie obchodziły więc problemy kogoś takiego jak ja. W ich
mniemaniu z pewnością to, czym tak bardzo się przejmowałam było tylko
namiastką, pojedynczym ziarnkiem piasku na pustyni kłopotów. Jednak czy
niszczące mnie od środka uczucia można było uznać za nieistotne? Od dłuższego
czasu towarzyszyło mi przekonanie, iż ludzie zauważyliby mnie i obdarzyli
należytym szacunkiem dopiero, gdyby kumulujące się latami złe myśli
doprowadziły mnie do całkowitej destrukcji. Wtedy być może zrozumieliby, jak
wielką krzywdę los wyrządził tej dziwnej dziewczynie, za którą mnie uważali,
ale byłoby już za późno. Kiedy zastanawiałam się nad tą kwestią nieco dłużej,
sama nie wiedziałam już, czy na pewno chcę czuć na sobie wścibskie spojrzenia
żądnych sensacji osób w szkole i poza nią. Będąc przez lata kimś, dla
większości, niewidzialnym przyzwyczaiłam się do tej roli. Mogłam być po prostu
sobą, bez względu na to, co myśleli o mnie inni. Za to ktoś taki jak Daisy, lub
nawet moja siostra, musiał dbać o reputację i nierzadko robić rzeczy, na które
nie miał w danej chwili ochoty. Cieszyłam się nie musząc udawać kogoś, kim nie
jestem. Byłam osobą jedyną w swoim rodzaju, wyjątkową. Nie kolejną kopią
wystrojonych w najmodniejsze ubrania dziewcząt. Nie uganiającą się za chłopcami
desperatką. Tak pięknie nieidealna, zupełnie przeciwnie do nastolatek, które
znałam, z czego powinnam być dumna. A jednak nie byłam. Odmienność stała się
moim przekleństwem, cechą, która trzymała większość ludzi z dala ode mnie i to
straszliwie bolało.
Nagle poczułam delikatne uderzenie w ramię. Wybita z transu energicznie
obracałam głową na boki, kompletnie nie mając pojęcia, co się wokół mnie
dzieje. Do moich uszu docierały różnego rodzaju dźwięki, lecz nie potrafiłam
zidentyfikować ich pochodzenia. Świat zawirował gwałtownie, przyprawiając mnie
o chwilowy, ale niesamowicie mocny, ból głowy i mdłości. W obawie przed
upadkiem, zacisnęłam dłoń na metalowej barierce przy schodach prowadzących do sklepu,
po czym powoli osunęłam się na ziemię próbując przywrócić umysł do normalnego
funkcjonowania.
-
Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. – usłyszałam. Odzyskawszy ostrość
widzenia, uniosłam głowę ku górze i mój wzrok napotkał znajomy ludzki kształt.
Wysoki młody chłopak wpatrywał się we mnie oczami, których głęboki błękit,
teraz skrywany za kosmykami jasnobrązowych włosów, nie raz wywoływał u mnie
przyspieszone bicie serca. Na jego bladej twarzy gościł delikatny uśmiech, a
kościste palce chłodnych dłoni, zanurzone w moich włosach, przynosiły ulgę
obolałej skroni.
- Nic się
nie stało, River. – odparłam, po czym chwyciłam, wyciągniętą w moją stronę,
dłoń chłopaka. Przyciągnął mnie do siebie pomagając wstać i przez kilka minut
podtrzymywał ramieniem, chroniąc w ten sposób przed ewentualnym upadkiem oraz
uszkodzeniem ciała przy spotkaniu z niezbyt przyjaznym betonem.
- Na
pewno wszystko w porządku? – zapytał.
- Zbyt
wiele wrażeń, jak na jeden dzień. – rzuciłam krzywiąc się na wspomnienie
szkolnego incydentu. Szatyn posłał mi pytające spojrzenie i gestem dłoni
poprosił o kontynuowanie opowieści. Zaśmiałam się. Spędzaliśmy ze sobą tak
wiele czasu, że rozumieliśmy się właściwie bez słów. River od pewnego czasu był
dla mnie osobą równie ważną, co tata. Zresztą, czasami miałam wrażenie, iż jest
do niego bardzo podobny; tak samo wrażliwy, ale i buntowniczy. Być może to
właśnie podobieństwo charakterów i uwielbienie do przyrody zbliżyło nas do
siebie w tak niedługim czasie? Poznałam go krótko po śmierci ojca i od razu
połączyła nas niesamowita więź, zupełnie jakbyśmy byli rozdzielonym niegdyś
rodzeństwem. Nie potrzebowaliśmy nikogo innego, gdy mieliśmy siebie
nawzajem. Chociaż chłopak był ode mnie sporo starszy, nigdy nie dał mi tego
odczuć. Traktował mnie jak równą sobie, bez względu na wszystko. Spędzaliśmy
razem niemal każde po południe, ale nigdy nie mieliśmy siebie dość. Obecność
Rivera nie tylko dodawała mi odwagi, ale przywracała dawno zapomniane uczucia.
Kiedy przemierzając ulice miasta, ludzie mierzyli nas kpiącym spojrzeniem,
szatyn splatał palce naszych dłoni sprawiając, że zupełnie nie przejmowałam się
ich opinią. Szłam przed siebie z podniesioną głową, napawając się każdą
drobinką chwilowego szczęścia. Również moja matka miała wiele przeciwko moim spotkaniom z nim. W końcu dziesięć lat różnicy między nami to nie mało, ale ja wiedziałam, że jestem z Riverem bezpieczna. Ten chłopak był najlepszym, co spotkało mnie w
życiu po śmierci taty. Nie krytykował mnie, lecz wspierał w niemalże każdej
czynności. Dzięki niemu żyłam z dnia na dzień, poszukując w sobie resztek
nadziei na lepszą przyszłość. Czasami miałam wrażenie, iż River jest mi bliższy
niż rodzina, a wtedy pojawiały się w mojej głowie obawy, iż kiedyś on odejdzie
i znów zostanę sama. Nie chciałam tego, a rosnący lęk źle wpływał na moją
osłabioną psychikę. Koszmarem było dla mnie budzić się każdego dnia i z
przerażeniem odkrywać, że chłopaka przy mnie nie ma. Starałam się spędzać z nim
jak najwięcej czasu; przesiadywałam w jego domu godzinami czytając wiersze, lub
słuchając muzyki. River powoli wprowadzał mnie do swojego świata, gdzie
królowało Pink Floyd, David Bowie i inni brytyjscy muzycy, których twórczość
poznał podczas pobytu na wyspach. Lubiłam jego muzykę, choć czasami drastycznie
różniła się ona od uwielbianych przeze mnie miłosnych ballad wykonywanych przez
Dolly Parton. Imponowała mi też jego nieprzeciętna inteligencja, czy nawet
sposób w jaki się wyrażał. Często leżąc na łóżku w pokoju chłopaka prosiłam by
czytał mi książki, lub po prostu opowiadał różnego rodzaju historyjki, bo
uwielbiałam słuchać jego głosu. Jednak bywały również takie momenty kiedy nie
musieliśmy rozmawiać, wystarczyła nam jedynie nasza obecność. River był swego
rodzaju lekarstwem dla mojej zmęczonej cierpieniem duszy. Wystarczyło jedno,
przepełnione troską, spojrzenie niesamowicie błękitnych oczu bym poczuła się
lepiej.
Trzymając mocno dłoń szatyna przedzierałam się przez gęste zarośla. Kolczaste
rośliny wczepiały się w materiał mojej koszulki i szortów, czasami kłując też
odkryte partie ciała. Zupełnie mi to nie przeszkadzało; każdego dnia przecież
urządzałam sobie wyprawy po rozległych luizjańskich zielonych terenach, z
których nierzadko wracałam z niewielkimi ranami i zadrapaniami. Nie była to co
prawda jedyna droga prowadząca na bagna, ale przejście przez bujnie zarośnięty
teren wydawało mi się o wiele bardziej ciekawe, niż zwyczajny spacer żwirowaną
ścieżką. Bywało, że pokonywałam tę trasę kilka razy dziennie, dlatego teraz
dotarcie do celu zajmowało mi, jak i mojemu towarzyszowi, zaledwie kilka minut.
River odchylił jedną z gałęzi i gestem dłoni nakazał bym poszła przodem.
Schyliłam się nieco aby uniknąć otarcia o wystające ze wszystkich stron patyki,
a po chwili moim oczom ukazała się niewielka łąka nad brzegiem bajora,
porośnięta soczyście zieloną trawą i stokrotkami – miejsce, gdzie spędzałam
znaczną większość wolnego czasu dumając nad życiem. Mój odcięty od przytłaczającej
rzeczywistości świat, do którego nikt poza Riverem nie miał wstępu. Nie
istniały tu żadne problemy, nie było negatywnych uczuć. Tylko słodki zapach
trawy oraz hipnotyzujący rechot żab, brzmiący niekiedy lepiej niż niejedna
piosenka. Tym razem jednak nie potrafiłam skupić się na wszystkich tych cudach
matki natury. Przed oczami wciąż miałam obraz pobitej Daisy, a w głowie huczały
mi słowa szkolnego psychologa. Zacisnęłam mocno powieki, po czym mrugnęłam
kilka razy chcąc oczyścić umysł z wszelkich myśli, lecz bezskutecznie. Nawet
magia tego miejsca nie była w stanie pomóc mi otrząsnąć się po wcześniejszych
wydarzeniach.
- Mogę
cię o coś zapytać? – przerwałam dotychczasową ciszę, siadając na ziemi
naprzeciw mojego towarzysza. Chcąc uspokoić ciągle pobudzone nerwy, zerwałam
rosnący najbliżej kwiat stokrotki i zaczęłam obrywać jego płatki. Zupełnie tak
samo, jak zrobiłam to z Daisy kilka godzin temu.
- Jasne,
pytaj. – rzucił River przyglądając się jak drżącymi palcami chwytam kolejne
płatki kwiatu, po czym ciskam nimi w taflę mętnej wody. Wzięłam głęboki wdech
zastanawiając się, czy na pewno chcę podzielić się z nim swoimi obawami. Zaraz
jednak skarciłam w myślach samą siebie za te wątpliwości. Nie miałam przecież
powodu, aby nie ufać swojemu przyjacielowi.
- Czy ja
jestem szalona? – odezwałam się po dłuższej chwili milczenia. Szatyn spojrzał
na mnie, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Nawet
nie wyobrażasz sobie, jak bardzo się cieszę, że cię mam. – powiedziałam opierając
głowę na ramieniu chłopaka, na co on objął mnie przyciskając do siebie jeszcze
mocniej. Uwielbiałam te momenty, kiedy byliśmy tak blisko siebie, że nasz serca
zaczynały bić wspólnym rytmem. Jednak nie trwały one nigdy zbyt długo, bo zaraz
jednemu z nas zachciało się wydurniać. Tak było i tym razem; po dłuższej chwili
tkwienia w objęciach przyjaciela poczułam jak jego ręce szybko ześlizgują się z
ramienia i pleców w okolice żeber, gdzie od zawsze miałam ogromne łaskotki. Nim
zdążyłam jakkolwiek zareagować, leżałam w wysokiej trawie na zmianę śmiejąc
się, piszcząc i błagając Rivera by przestał, lecz on nie zwracał uwagi na moje
protesty. Dlatego właśnie tak bardzo lubiłam spotkania z nim. Zawsze,
niezależnie od metod, potrafił sprawić, że na mojej twarzy pojawiał się
uśmiech, a różnego rodzaju kłopoty chwilowo odchodziły w zapomnienie.
Słońce chyliło się ku zachodowi,
kiedy wkroczyłam na piaszczystą ścieżkę prowadzącą do domu. Chociaż wcześniej
wydawało mi się, że nie odczuwam stresu przed spotkaniem z mamą, która na pewno
dawno dowiedziała się o incydencie z Daisy, teraz ogarnęło mnie rosnące uczucie
niepokoju. Obawiałam się jej reakcji, jednak wiedziałam, że nie mogę dłużej
zwlekać, bo to tylko pogorszyłoby, i tak kiepską już, sytuację. Stojąc przed
drzwiami frontowymi odtwarzałam w głowie różne możliwe wersje konfrontacji z
rodzicielką, co dodatkowo potęgowało moje zdenerwowanie. Wciągnęłam do płuc
maksymalną ilość powietrza i drżącą ręką nacisnęłam klamkę. Powitała mnie
przeszywająca cisza, co było zjawiskiem niezwykle rzadkim, gdyż znając
charakter mamy, spodziewałam się awantury już w progu. Z sercem w przełyku
stawiałam ostrożnie kolejne kroki przechodząc przez salon i kuchnię, gdzie
również nikogo nie zastałam. Z każdą kolejną sekundą byłam coraz bardziej
przerażona. Nikt nigdy nie zostawiał po swoim wyjściu otwartych drzwi, więc
cała sytuacja wydawała mi się naprawdę dziwna. Jeszcze raz obeszłam wszystkie
pomieszczenia w poszukiwaniu któregoś z członków rodziny, lecz bezskutecznie. Ostatnim
miejscem, które postanowiłam sprawdzić był ogród za domem, gdzie czasami
spędzaliśmy wieczory. Gdy tylko wyszłam na werandę moim oczom ukazał się
ogromny płomień i stojąca przed nim rodzicielka. Nie potrzebowałam wiele czasu,
aby zorientować się, że ogień trawi właśnie wszystkie pamiątki, jakie pozostały
mi po tacie.
- Ty
wariatko! Co robisz?! – wykrzyknęłam biegnąć w stronę matki. Minęłam ją,
przypadkiem uderzając barkiem w jej ramię, i dopadłam do zwęglonych resztek
gitary. Żarzący się jeszcze gryf parzył moje poranione dłonie, lecz nie
zwracałam na to uwagi próbując uratować choć maleńki kawałek instrumentu.
Wszystkie zdjęcia, dzienniki i inne wartościowe dla mnie rzeczy w niesamowicie
szybkim tempie zamieniały się w popiół, który gorące podmuchy wznosiły do
nieba. Łzy spływały potokami po mojej twarzy, kiedy wpychałam ręce coraz dalej
w sam środek ognia i prawdopodobnie zanurzyłabym się w nim cała, gdyby Joseph w
porę nie odciągnął mnie na bok. Wyrwałam się z jego uścisku i padłam na kolana
przed płonącymi wspomnieniami. Nie mogłam uwierzyć, że moja matka była zdolna
do czegoś takiego. To zbyt wielka kara za to, co zrobiłam.
- On już
nie wróci, a ty musisz żyć dalej. – powiedziała mama podchodząc do mnie. Mówiła
spokojnie, nawet za bardzo, a to doprowadzało mnie do szaleństwa. Zacisnęłam
zęby powstrzymując kolejną falę łez, jednak nie na długo. – Tak będzie lepiej. –
dodała jeszcze rodzicielka, po czym odeszła w stronę werandy. Nie okazała
żadnej skruchy za swój czyn, czego nie potrafiłam pojąć. Myślałam, że tata
wciąż jest dla niej ważny, tak jak dla mnie, ale nie mogłam się bardziej mylić.
Zapomniała o nim, wyrzuciła ze swojego życia. Potraktowała jakby nigdy nic dla
niej nie znaczył, czego w życiu bym się po niej nie spodziewała. Zostałam w
ogrodzie sama wpatrując się w dogasający ogień, który pochłonął wszelkie pamiątki,
jakie zdołałam zatrzymać. Czułam się pusta w środku, jakby razem z tymi
wspomnieniami spłonęła także część mnie, a pustkę tę powoli wypełniała nienawiść.
Po raz kolejny ktoś zadał mi ogromny ból. Jednak najbardziej bolało to, że
cios padł z rąk mojej własnej matki.
___________________
Tytuł: Najgorsze rzeczy w życiu przychodzą do nas za darmo - Ed Sheeran, The A Team
Sama nie wiem, co napisać... Nie oczekuję, że ktoś w ogóle tu wejdzie po takim czasie mojej nieobecności, ale mimo to dodam te kilka słów od siebie.
Tworzyłam ten rozdział ponad rok, z krótszymi lub dłuższymi przerwami, aż w końcu udało mi się go zakończyć, więc postanowiłam nie wrzucać tej pracy na dno szuflady, a opublikować i przy okazji edytować poprzednie części. Cała ta historia ciągle tkwi w mojej głowie i nawet jeśli na chwilę o niej zapomnę, zaraz znowu daje o sobie znać. I chyba nie odpuści, dopóki nie zapiszę jej całej.
Bardzo chciałabym doprowadzić BSC do końca, ale nie potrafię obiecać, że będę publikować regularnie. Bywają w moim życiu momenty, gdy całymi dniami siedzę zamknięta w domu i piszę, jednak ostatnio dzieje się zbyt wiele. Przez ostatnie miesiące zebrałam wiele doświadczeń, nie tylko miłych, co również miało pewien wpływ na powrót do pisania. Nie wiem czy mogę to ująć w ten sposób, ale przez jakiś czas żyłam tak, jak chciałam aby w tym opowiadaniu żyła Nadia, a nie planowałam dla niej wielu przyjemności.
Mam tak dużo nowych pomysłów oraz inspiracji i chciałabym wszystkie je wam przekazać. Mam też chęci żeby dalej pisać, jednak boję się, że mimo tego po chwili zrezygnuję. Dlatego nie chcę Wam niczego obiecywać, ale mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec mojej przygody z Wami i tym opowiadaniem. Trzymajcie kciuki bym wreszcie ogarnęła wszystkie swoje sprawy i nie pozwoliła uciec powracającej wenie :)
Dziękuję za też za komentarze, w których martwiłyście się moim zniknięciem. Czytałam je i chciało mi się płakać, bo czułam, że zawiodłam. Mimo to cieszę się, że podobało Wam się, jak piszę. To dla mnie najważniejsze wyróżnienie.
Pozdrawiam i, mam nadzieję, do napisania wkrótce.
Sama nie wiem, co napisać... Nie oczekuję, że ktoś w ogóle tu wejdzie po takim czasie mojej nieobecności, ale mimo to dodam te kilka słów od siebie.
Tworzyłam ten rozdział ponad rok, z krótszymi lub dłuższymi przerwami, aż w końcu udało mi się go zakończyć, więc postanowiłam nie wrzucać tej pracy na dno szuflady, a opublikować i przy okazji edytować poprzednie części. Cała ta historia ciągle tkwi w mojej głowie i nawet jeśli na chwilę o niej zapomnę, zaraz znowu daje o sobie znać. I chyba nie odpuści, dopóki nie zapiszę jej całej.
Bardzo chciałabym doprowadzić BSC do końca, ale nie potrafię obiecać, że będę publikować regularnie. Bywają w moim życiu momenty, gdy całymi dniami siedzę zamknięta w domu i piszę, jednak ostatnio dzieje się zbyt wiele. Przez ostatnie miesiące zebrałam wiele doświadczeń, nie tylko miłych, co również miało pewien wpływ na powrót do pisania. Nie wiem czy mogę to ująć w ten sposób, ale przez jakiś czas żyłam tak, jak chciałam aby w tym opowiadaniu żyła Nadia, a nie planowałam dla niej wielu przyjemności.
Mam tak dużo nowych pomysłów oraz inspiracji i chciałabym wszystkie je wam przekazać. Mam też chęci żeby dalej pisać, jednak boję się, że mimo tego po chwili zrezygnuję. Dlatego nie chcę Wam niczego obiecywać, ale mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec mojej przygody z Wami i tym opowiadaniem. Trzymajcie kciuki bym wreszcie ogarnęła wszystkie swoje sprawy i nie pozwoliła uciec powracającej wenie :)
Dziękuję za też za komentarze, w których martwiłyście się moim zniknięciem. Czytałam je i chciało mi się płakać, bo czułam, że zawiodłam. Mimo to cieszę się, że podobało Wam się, jak piszę. To dla mnie najważniejsze wyróżnienie.
Pozdrawiam i, mam nadzieję, do napisania wkrótce.
Alexis! Ale ja się stęskniłam! Wchodziłam co jakiś czas tutaj, żeby sprawdzić, czy może coś się pozmieniało. A ty mi teraz taką niespodziankę robisz!
OdpowiedzUsuńNoo, zaraz przeczytam, ale najpierw się pocieszę! Poskaczę sobie z radości!
Jasne, że trzymam za Ciebie kciuki!
Ty zawiodłaś? Oszalalaś?
Tęskniłam.
//Estranged (tak, to ja!)
Najpierw zacznę od świętego oburzenia!
UsuńGITARY NIE WOLNO PALIĆ!
Heeeloł, mamo Nadii, gitara to sens życia! Spalić gitarę, to coś wyjątkowo złego jak...kopnąć króliczka! (tekst zapożyczony z Top Gear, gdzie mówili "Uszkodzić Ferrari to coś wyjątkowo złego, jak...kopnąć króliczka!). Ale ja nie o tym.
Jak ta matka mogła spalić wszystkie pamiątki! Ja rozumiem, że ten wredny psycholog, nakłamał mamie Nadii. (W gruncie rzeczy takich ludzi najbardziej nienawidzę. Takich, którzy dobrze wiedzą, jaka jest prawda, a opowiadając o tym, mówią nieprawdę).
Co do gitary, ja naprawdę bym się wściekła. Ale to boli.
Mama Nadii jest okrutna. Wiem, że ona teoretycznie chce dobrze dla Nadii, ale dobrze by zrobiła, jakby ufała córce i jej wysłuchała, zamiast- pożal się Boże- "mądrzejszych" i starszych ludzi. I jakby pomogła i starała pomóc Nadii to by było lepiej, zamiast iść po najprostszej linii oporu, czyli wywalając ojca z życia Nadii. I by wtedy było dużo lepiej!
Sprawiedliwości na tym świecie nie ma i nie bedzie. Chociaż ja na przykład staram się być sprawiedliwa i oczekuję tego samego, to prawie zawsze się przeliczę. Po prostu ja taka jestem, że ja sprawiedliwa- to według mnie inni ludzie, chociaż w stosunku do mnie, czy do najbliższych- też powinni być. Ale tak nie jest.
I zawsze tak będzie, że ktoś wypnie na Ciebie dupę. No zawsze tak jest!
Taką Daisy ja bym dorwała po szkole, złapała za kłaki i wepchnęła ryj w błoto lub w rzekę. Ewentualnie, gdybym spotkała taką w szkolnej toalecie, to wiesz...miałaby kąpiel twarzy.
Co do poddawania się woli matki...tez bym się nie poddala. To nie jest tak, że tylko zakazujesz i nakazujesz. Ktoś zawsze się zbuntuje. Przecież obie siostry nie są niewolnikami, prawda? Nie są niewolnikami, żeby żyć tylko przez zakazy i nakazy! Ta ich mamuśka trochę pieprznięta jest. Chyba od śmierci męża nigdy nie była szczęśliwa.
Co do Rivera. Fajnie, że Nadia ma przynajmniej z kim pogadać. Ja też czasami się zastanawiam, czy jestem szalona. Owszem jestem, ale inni moi przyjaciele/znajomi też są. Czasami mnie zastanawia, co oni wszyscy o mnie myślą. Znajomi? Może mają mnie za idiotkę? Przyjaciele? Co oni o mnie myślą? W końcu dochodzę do wniosku, że jebie mnie ich opinia i tak faktycznie to mam to gdzieś. Ale w środku czuję, że to nie jest stuprocentowa prawda. W większości może i mam wyjebane, ale...chyba nie do końca.
ALE TO NIE ZMIENIA FAKTU, ŻE SPALENIE GITARY, TO CZYN NIEWYBACZALNY! GRZECH PO PROSTU!
Najgorsze jest właśnie to, że zrobiła to mamuśka.
Alexis, kochana! Tęskniłam za Tobą cholernie i mam nadzieję, że doprowadzisz to opowiadanie do końca! Nie ma innej możliwości!
A na teraz kończę te swoje wywody. Późno jest, rano trzeba wstać, dobranoc! ;* //Estranged/ Joanne Isbell
Jeju, to jeden z najdłuższych komentarzy, jakie kiedykolwiek dostałam na tym blogu! Dziękuję <3
UsuńMnie też szkoda było gitary, ale musiałam poświęcić coś wyjątkowo bliskiego sercu bohaterki, aby zepsuć jej relacje z matką. Tak, wiem, dziwnie to brzmi.
Strasznie się ucieszyłam widząc komentarz od Ciebie. Również stęskniłam się za Tobą i innymi czytelniczkami oraz waszymi cudownymi historiami. Na prawdę brakowało mi tej blogowej rodziny, dlatego teraz tu jestem. I mam nadzieję, że zostanę na dłużej :)
Jeszcze raz dziękuję za ten długi, piękny komentarz. Dla takich właśnie opinii chce się tworzyć :)
Kochana Alexix, naprawdę wróciłaś! Nie mogę w to uwierzyć, jak się cieszę! Zaskoczyłaś mnie bardzo, myślałam, że już tu nie wrócisz. To takie fantastyczne, że mogę znów zaczytywać się w twoim wspaniałym opowiadaniu :')
OdpowiedzUsuńRiver mnie urzekł. To taki typ troskliwego przyjaciela, który ma poukładanie w głowie i zawsze wesprze w najgorszych momentach. A taka osoba jest teraz potrzebna Nadii. Właściwie nie uważam prawie w ogóle, że to, co zrobiła Daisy było złe. Owszem, może ten atak był zbyt porywczy, lecz dziewczyna ją sprowokowała. Nie zdawała sobie sprawy, że Nadia cierpi po stracie ojca?
Jej matka też zdecydowanie przesadziła. Pogodziła się ze stratą, znalazła nowego partnera, okej. Ale nie miała prawa narzucać córce, żeby zostawiła przeszłość za sobą. Ona wciąż pamiętała o tacie i wcale nie musiała o nim zapominać. Ja bym takiego czegoś nie wybaczyła.
W ogóle, wielbię twój styl pisania, nie wiem, czy już ci o tym wspominałam. Ale to i tak mogło być dawno temu, więc mówię i teraz ;) Te klimatyczne opisy, niesamowite bogactwo słownictwa i naprawdę rozwinięte myśli składają się na wyśmienitą całość.
Teraz już, z ogromną ufnością i nadzieją oczekuję kolejnego rozdziału.
Buziaki ;***
No i jeszcze jedna sprawa. Głupio mi się wtryniać ze spamem, ale gdybyś chciała zajrzeć na mojego nowego bloga, to zostawiam Ci linka. Tak się złożyło, że u mnie główna bohaterka też ma na imię Nadia :')
old-good-disasters.blogspot.com
A ja cieszę się, że Ty się cieszysz :) Chociaż do wizji mojego powrotu tutaj podchodzę z dystansem, bo nie chcę narobić nikomu nadziei, a zaraz znowu zniknąć, czytając Wasze komentarze mam coraz więcej wiary we własne możliwości i chęci do pracy nad nowymi rozdziałami.
UsuńNa prawdę schlebia mi kiedy czytam, że komuś podoba się mój styl pisania, bo ja nie widzę w nim nic szczególnego, a czasami wręcz irytuje mnie ilość opisów. Jednak z drugiej strony nie umiem się bez nich obyć :)
Dziękuję Ci bardzo za poświęcenie swojego czasu na przeczytanie i napisanie tego długiego komentarza. Każde, nawet najmniejsze, słowo od czytelnika ma dla mnie ogromne znaczenie <3
Co do Twojego nowego bloga - byłam, czytałam. Kiedy znowu poczuję się swobodnie w blogosferze, tak jak kiedyś, na pewno zostawię tam parę słów od siebie :)
Cześć, kochana!
OdpowiedzUsuńWierz czy nie, ale ostatnio weszłam na Twojego bloga i ze smutkiem stwierdziłam, że pewnie nic się już tutaj nie pojawi. A tu nagle bum! Rozdział. I nawet nie wiesz jak mnie to zaskoczyło a zarazem ogromnie ucieszyło :)
Przeczytawszy tą część doszłam do wniosku, że jesteś cholernie utalentowana. Nie, dobra. Wiedziałam to już wcześniej!
Pozwoliłaś mi jednak przypomnieć sobie jak świetnie idzie Ci pisanie i... ups, nie ma bata, tu się musi jeszcze coś pojawić! Nawet jeśli będę miała długo czekać, poczekam.
Co do treści rozdziału.
Nadia jest kurewsko ciekawą osobą. Mówi, że ta wyjątkowość i oryginalność jest jej przekleństwem, ale jestem prawie pewna na sto procent, że dzięki tej odmienności czeka ją w życiu coś naprawdę dobrego. Inni będę zwykłymi, szarymi ludźmi, a ona... Ona jeszcze da o sobie znać. Taką mam przynajmniej nadzieję.
Ach, do tego River. Wydaje się być świetnym przyjacielem(?). Skoro jej serce bije przy nim szybciej, to chyba coś musi być na rzezy, ha!
Ale pożyjemy, zobaczymy.
Co do jej matki. Ugh, puściłabym tu piękną wiązankę przekleństw, ale się powstrzymam. Po prostu jest zimną suką. Tyle na jej temat chyba wystarczy.
I cóż, tak ja pisałam wcześniej... Czekam na kolejny!
Buzi! :)
Przyznam, że ja sama nie raz wątpiłam, że uda mi się cokolwiek jeszcze tutaj wstawić, jednak opowiadanie to nie daje o sobie tak prędko zapomnieć. Może to i lepiej :) Pisanie nie idzie mi tak świetnie, jak może się wydawać, bo czasami spędzam nawet kilka godzin nad jednym zdaniem, lub pustą kartką. Mimo to wciąż się staram i mam nadzieję, że prędzej czy później znowu pojawi się tu rozdział. Właściwie to wiem na pewno, że coś jeszcze się pojawi, nie wiem tylko kiedy :)
UsuńWedług mnie Nadia nie jest jeszcze tak ciekawa, jak powinna być. Ma zbyt mało doświadczeń, nie do końca ukształtowany charakter. Rozkręci się dopiero później i wtedy będziemy mogli wszyscy stwierdzić, czy jest ciekawą osobą, czy nie :)
Każdy nowy komentarz daje mi więcej wiary w siebie i to, że dam radę tu wrócić na stałe. Dlatego bardzo Ci dziękuję za te kilka zdań od siebie <3
Zapraszam bardzo serdecznie do Nas.
OdpowiedzUsuńWiem, co sobie pomyślisz, jednak z góry chciałam się wytłumaczyć.
Blogger od jakiegoś czasu podupada (tak przynajmniej wynika z moich obserwacji) i ja, jak ten rycerz walczę o choć krztę zainteresowania. (albo jak dziwka o klienta, wybierz poprawne ;_; )
Może i kojarzysz mnie z opowiadania "Road To California. Living After Midnight" któremu wiodło się całkiem nieźle. Zapraszam zatem ponownie do nas.
Komentarzy systematycznie nie zostawiam z pewnych bardzo prostych przyczyn wyjaśnionych na blogu, jednak w ramach rekompensaty zaproponuję układ. Pozostawiając przy komentarzu u nas link do siebie możesz być pewna, że pojawi się on na naszym fp na facebook'u.
Jeszcze raz przepraszam i zachęcam do odwiedzenia nas.
Pozdrawiam.
http://californiassounds.blogspot.com/
~Poniżona Michelle. :'')
Dzięki bardzo za komentarz i świetnie rozumiem to, że zaczyna się szkoła i czasu na komentowanie mniej. ;)
UsuńCieszę się, że podoba Ci się nasze opowiadanie i radzę przygotować się na masę emocji w kilku następnych rozdziałach. :D
Jeszcze raz zapraszam i jak się umówiłyśmy, udostępnię twojego bloga u nas na fp. Może to przysposobi Ci nowych czytelników. :))
~Michelle.
Hej, mam przyjemność poinformowania Cię o nowym rozdziale :) Serdecznie zapraszamy :)
OdpowiedzUsuńhttp://californiassounds.blogspot.com/2015/09/rozdzia-vii.html
~Ola Gunses
Serdecznie zapraszamy na nowy rozdział u nas. :))
OdpowiedzUsuńhttp://californiassounds.blogspot.com/2015/10/rozdzia-viii.html
W końcu jest! Nowy rozdział u nas. Po długiej nieobecności wracamy z hukiem. Czekamy na znak, że nadal o nas pamiętasz. :D
OdpowiedzUsuńhttp://californiassounds.blogspot.com/2016/01/rozdzia-ix.html
PS. Informujemy osoby, które zostawiły kiedyś u nas komentarz. Jeżeli nie chcesz dostawać informacji napisz to U NAS. Nie jesteśmy jasnowidzami i niestety nie umiemy czytać w myślach, a nie chciałabym, żeby znowu ktoś zarzucał mi jakieś głupoty. ;)